Mały Katyń

Rozdział książki prof. Wiktora Zina pt. "Półgłosem i ciszą"

[plik do druku]


Wydarzyło się 17 września. Niewielu jednak miało świadomość że w granicach Polski zjawią się nowi, okrutni okupanci. Tutejsi ludzie znali na ogół język rosyjskie chętnie słuchano Moskwy. Radio sowieckie głosiło, że uciemiężonej Polsce należy jak najrychlej pomóc. Na pomoc tę wielu oczekiwało. Najbardziej entuzjastycznie do bolszewików ustosunkowani byli Żydzi. W prowa­dzonych rozmowach zapowiadali: Wy teraz zobaczycie, co to dobrobyt i jak naprawdę wygląda wolność. Teraz zacznie się nasz czas. Z perspektywy lat nieświadomość tych ludzi budzi już tylko politowanie. Wielu mieszkańców wyszło tego niedzielnego dnia na ulicę, by stwierdzić, co u Ruskich zmieniło się od czasów carskich. Rozmawiano z żołnierzami, częstując ich tytoniem. Tamci pożywienia przyjmować nie chcieli, chociaż w ich oczach czaiło się pożądanie, zwłaszcza na widok pszennego chleba i słoniny. Dziwna to była armia. W brezentowych butach, z karabinami na konopnych sznurkach, w postrzępionych szynelach. Mój dziadek skwitował swe wrażenie trafnie: — Cóż pewnego można o nich powiedzieć — chyba tylko to, że jest ich bardzo dużo.
Miasteczko zaroiło się tysiącami żołnierzy, którym zapewne pierwszego dnia zakazano wchodzenia do domów. Siedzieli pod płotami, spacerowali po rynku. Jedli śledzie, często bez chleba. A następne kolumny ciągnęły ze wscho­du nieprzerwanym pochodem. Nie było słychać ani strzałów, ani żołnierskich pieśni, ani wiwa­tów radości.
Kilkunastu młodych Żydów i innych mieszkańców obdarowano karabinami i czerwonymi opaskami. Prowadzili oni kolumnę polskich żołnierzy. Pamiętam taki szczegół: jeden z jeńców podtrzymywał lewą ręką prawy krwawiący łokieć, spomiędzy palców ściekała mu krew. Dowódca konwoju, dostrzegłszy przerażenie w moich oczach, powiedział:
— A ty, mały, nie wybałuszaj gał, to burżujska krew. Wiele jej jeszcze popłynie.
Żołnierzy polskich, o których piszę, rozstrzelano tego samego dnia pod północną ścianą kościoła garnizonowego i tam są pochowani.

W odległości ledwie dwudziestu sześciu kilometrów na północny zachód od Hrubieszowa leży osada Grabowiec. Niegdyś gród, wzmiankowany już w XIII wieku, później stolica starostwa grodowego, z własnym zamkiem, a następnie już tylko zubożała osada, położona w malowniczo uformowanym terenie.

Ważność Grabowca zasadzała się i na tym, że krzyżowały, się tu ważne drogi. Tuż przy miej­scowości zwanej Górą Grabowiecką, nieopodal miejsca, gdzie stał zamek, trakt hrubieszowski rozwidla się. Jedna jego odnoga biegnie ku Miączynowi i Zamościowi, druga opada ku osadzie. Tam znów rozgałęzia się, prowadząc na Skierbieszów w lewo, na Chełm prosto, a w prawo na Uchanie.

Wspomnieć tu wypada, że przy tej ostatniej drodze, w miejscowości Grabowczyk, stał kiedyś malowniczy dworek szlachecki, otoczony pysznym parkiem. Częstym gościem właścicieli tej posiadłości, państwa Czachórskich, bywał Henryk Sienkiewicz. Kto by pomyślał, że okoliczne jary, uroczyska i chaszcze posłużyły twórcy Trylogii do uformowania wizji Dzikich Pól? Z kolei jadąc w kierunku Skierbieszowa, dawnej własności Mościckich, mijało się zbitą kępę drzew — dorodnych klonów i jesionów. To cmentarz grabowiecki. Na pewno nie wszyscy wiedzą, że właśnie pośród tych szumiących olbrzymów pochowany jest znakomity, chociaż wciąż nie doceniany polski malarz Władysław Czachórski.

Powróćmy jednak na główny trakt osady. Od Góry Zamkowej zaczynając opada on w kierunku rybnej niegdyś rzeczki Wolicy. Nieopodal znajduje się czworoboczny rynek, przy którym stał kościół; urbanistyczna jasność już zatarła się. Ten obecny kościół jest trzecim z kolei, zmienił styl i wielkość, tylko miejsce zajmuje to samo co poprzednie. Liczne drewniane kramnice otaczały rynek. Można tam było kupić i tyszowieckie buty, i brabanckie koronki. Po wielkich pożarach w 1814 i 1815 roku miasto ostatecznie podupadło. Stało się tylko osadą słynną z hodowli gęsi. Godzi się wspomnieć, że przed wojną Żydzi łódzcy i lwowscy specjalnie zabiegali o kupno grabowieckich gęsi, których mięso, a szczególnie... ciag dalszy  (w pliku do pobrania - 90,5 KB).

Grafika  - Wiktor Zin