Nawigacja
Część VII - Władysława Czachórskiego żywot i sprawy

 


 

- Rok 1908 - rozbudzone nadzieje
- Rok 1909
- Nowa praca - marzenie o willi
- Cofanie pamięci
- Czachórski jako człowiek



Rok 1908 - rozbudzone nadzieje

 


Prócz Godlewskiego, list, o sześć dni później wysłany, otrzymała Jadwisia, z opisem królewskiej rezydencji mona chijskiej. Z legendą o czarnej damie schodzącej z obrazu wte dy, gdy ktoś z Wittelsbachów ma umrzeć, rytuałem dworskim wychodzenia na salę, gdzie rodzina i goście składali sobie ży czenia noworoczne.
Prócz Czachórskiego gościem był również Józef Brandt, którego od 4 lat po rupturze nie widział. Książę Regent (86 lat) wszedł na salę pod rękę z siostrą, księżną Modeny (84 la ta). Cała rodzina była w żałobnym stroju po księciu Arnulfie. Na domiar powagi chwili książę Regent prawą rękę miał na temblaku, sforsowaną w nadgarstku, gdy zamaszyście rzucał chleb łabędziom i dzikim kaczkom. Stało się to w Wigilię. Książę spać nie mógł kilka nocy. Całe Monachium było za alarmowane, depesze z różnych stron, bo 86 lat to nie żarty.
Pierwszym słowem Czachórskiego było pytanie o zdrowie, a drugim życzenia Nowego Roku. Pomijam cały ceremoniał obiadu, wystrój sali jadalnej, kto z kim rozmawiał itd. Pod kreślam jedynie jego zakończenie: Wziąwszy nas pod ręce odprowadził pradziadunio [ks. Regent] jeszcze przez dwa salony, aż do antykamery. Oto grzeczność wielkopańska, staro dawna.
W początkowych dniach stycznia 1908 roku złożono Czachórskiemu wiele wizyt z życzeniami, ale najmilsza była mu wizyta panny Kraszewskiej, bliskiej artyście swym malar stwem. Pisał na przykład:
Kabalarka wysoko oceniona, doskonałe pod względem psychologicznym traktowanie typu kabalarki zasługuje tu obok technicznych zalet obrazu na szczególne podkreślenie.219
Jej wkład do „Jednodniówki Monachijskiej" Jan Bołcz-An-toniewicz uznał za niewystarczający do oceny jej talentu, ale dał temu wyraz obraz Sprzedający korale:
[...] zakupiony z Wystawy lwowskiej przez ordynata Czarkowskiego, czy portret hrabiny z Lanckorońskich Urbańskiej. Szczególnego rozgłosu zdo bywała jako malarka kwiatów, którymi zdobi rozmaite przedmioty zbytku. Niejeden wachlarz ozdobiony wieńcem kwiatów przez nią malowanych, znajduje się w rękach bawarskich i pruskich księżniczek i w ogóle w tych sferach, gdzie pewne aspiracje artystyczne są uważane za nierozłączne z wykwintnym życiem towarzyskim.220
W lutym, jak tego dowodzi list z Monachium, panowała niepogoda. Artysta był lekko zaziębiony przez dwa tygodnie, ale malowania nie przerywał.
Izie i Mścisławowi Godlewskim przyszedł na świat synek. Czachórski przyjął zaproszenie na ojca chrzestnego.221 Mar twiły go dolegliwości żołądkowe Mścisława. Uważał, że to wi na odchudzania, ale radził mu jako lekarza doktora Wilczyń skiego z Krakowa (ul. Podwale 1), specjalistę chorób żołądko wych, który znakomicie wyleczył Adama Komorowskiego z Hostynnego koło Hrubieszowa.
Od Jadwisi miewał częste listy, także Cich napisał z Miń ska, że interesy jego uległy poprawie. Gustaw Grotthus był poza Białowodami, ciągle jeździł za interesami owej cukrowni: Warszawa, Kraków, Petersburg... Artysta namówiony został przez Jadwisię na kupno akcji za 1000 rubli. „Słowo" czytywał stale i oswoił się już z nową redakcją. Nadal niepokoił się zdrowiem Mścisława. Mimo zaproszeń Potockich, aby przyjechał do Lugano, zwlekał. Malował zawzięcie. „Za nic w świecie nie wyjadę" - pisał. Było jego cechą dotrzymywać słowa i każdemu swemu obrazowi oddawał cały sój talent i sumienność w odtwarzaniu szczegółów.
Ciągle niepokoił się o zdrowie Mścisława i oczekiwał na konsylium lekarskie. Chory przebywał na leczeniu w Nałęczowie i tam zmarł 20 maja 1908 roku. Pochowany został w Racławicach Kościuszkowskich na cmentarzu obok ojca i brata Stefana.

Rok 1909
20 lutego 1909 roku Czachórski odebrał krótką, bardzo smutną wiadomość od pani Izy Godlewskiej o śmierci swego syna chrzestnego Władzia, w Wierbce (Werbce), majątku pani Izy, dokąd wyjechała po śmierci męża. Przyczyną było zapale nie mózgu. Władysław pisał do Jadwisi:
Dookoła tej dzieciny, powierzonej przez Mścisława mojej opiece, snułem różne projekta i najlepsze chęci, ot i już go biedaczka nie ma i wszystko się skończyło tak prędko, nawet go nie widziałem na tym świecie. Odfrunęła duszyczka do swego ojca, a mnie pozostał na długo nowy, ciężki smutek. Biedna matka odwiozła go do Racławic i złożyła obok Mścisława.
Prosił bratową, by napisała do pani Izy. „Ona tak bardzo potrzebuje naszego współczucia". Przyczyną zgonu Władzia, według artysty, był przejazd z dzieckiem z Warszawy do Wierbki zimą: podróż i zimna go zabiły. Ogromnie żal mu by ło pani Izy:
Oto życie nasze [...] Jedyną moją pociechą i podporą moralną - codzien na praca, przy niej może znajdę nieco uspokojenia.

Nowa praca - marzenie o willi
26 lutego 1909 roku kupił 9537 metrów kwadratowych gruntu, za który zapłacił razem z kosztami notarialnymi 6674 marki. Do powyższej kwoty doliczył jeszcze przyszłe wy datki: ogrodzenie - 694 marki, żywopłot bukowy, przemiary i różne drobne wydatki - 102 marki, przejazdy z Monachium - 453 marki. Razem 8046 marek.
O tym, jaka to będzie jego budowa - nie podając cyfr za wiadomił panią Izę w kilka dni później. Napisał, że czuje się właścicielem posesji, wykopie studnię i wystawi rodzaj schro niska alpejsko-tatrzańskiego, które mu się przyda w czasie budowania willi, a i teraz na zabawkę i „skład na statki ogrodnicze". Pisał:
Będą dwie małe izdebki z drzwiami i oknami, na werandzie balkon pod daszkiem z widokiem na jezioro i góry. Gospodarując koło domu będę miał schronienie w czasie deszczu, a nawet nocleg w letnie księżycowe noce, dla siebie, a może kogo z gości z kraju. Urządzenie będzie tylko schroniskowe. Takie poddasze przyda mi się w czasie budowania domu, to zaś mogę do wolnie o kilka lat opóźnić, mając jeszcze całe locum w Monachium.
Pani Iza zrobiła podział sukcesji na Leszka i Rózię. Czy w grę wchodził może jakiś poprzedni zapis artysty na rzecz Władzia? - bo artysta dziękował jej za postanowienia, które były zgodne z jego myślą.
Ubolewał nad Cichem, którego najzacniejsi rodzice nie umieli poprowadzić. On, matka i Staś, patrząc na niewłaści we postępowanie jego rodziców, jakby taki finisz dla niego przewidywali. Artysta zaś dopiero dzisiaj, u schyłku życia, oceniał jak bardzo rozumnych sam miał rodziców i ile im za wdzięcza.
Informował panią Izę, że z pierwszego planu zabudowy działki dużo zmienił i że w końcu drugiej dekady marca spo dziewa się miłych gości, Węgleńskich (powracających z Monte Carlo) oraz Artura Potockiego, pragnącego być na imieninach Józefa Brandta i zabawić w Monachium kilkanaście dni, co będzie dla niego radością. Kończył mniejszy obrazek (pannę w czerwonym atłasie) i wybierał się do Hochstadt, „gdzie się agituje kwestia wodociągu dla 6-ciu domów i, wg byłego właś-
ciciela księcia Rimbaud, i dla niego". Pertraktować też miał z cieślą o schronisko.
W listach z 3 kwietnia pisał, że Węgleńscy bawili w Mona chium tylko trzy dni, a że wcale jeszcze miasta nie znali, po kazywał im, co go rozruszało i ożywiło. Donosił, że Artur Po tocki na święta wraca do Lugano, on zaś świętować będzie nad jeziorem Chiemsee, gdzie z sąsiadami przyszłych willi bę dą mieli konferencję względem własnego wodociągu. Według najnowszego planu pokoik na prawo od wejścia może nie być łazienką, lecz częścią atelier. Na łazienkę zaprojektował miej sce lepsze w suterenie, gdzie prócz składów i piwnic będą trzy pokoje i pralnia. Salon i atelier będą znacznie wyższe od re szty domu, co mu miało dać bardzo ładny motyw na dachu.
Dnia 2 kwietnia z dachu pracowni na Schillerstrasse 26 miał ciekawe widowisko - znad Badensee przyfrunął olbrzy mi sterowiec Zeppelin. Miał go nad głową o jakie 100 metrów wysokości. Wiatr był 18 metrów na sekundę. Balon krążył swobodnie nad miastem.
Po świętach Wielkanocnych przekazał pani Izie wiadomość o śmierci dawnego swego sąsiada i przyjaciela Adama Tuszo-wskiego, o czym doniósł mu brat zmarłego, znany nam już ks. Józef Tuszowski. Śmierć nastąpiła w Mentonie, gdzie przy zmarłym w ostatnich dniach zebrała się cała rodzina. Sam świętował bardzo miło w Hochstadt w domu sąsiadów pań stwa Rimbaud i doskonale wypoczął przez pięć ślicznych, po godnych dni. Z Monachium zabrał nowiutkie narzędzia ogro dowe i dużo nimi zrobił, jak kiedyś w Grabowczyku. Ruch na świeżym powietrzu bardzo był mu potrzebny po zimowym siedzeniu w mieście. Dotąd raz dopiero miał zawrót głowy w domu, ale powtarzało się to co wiosny. Święta przyniosły mu i inny pożytek. Dokupił około 4000 metrów pysznego or nego gruntu - sąsiad, chłop, sam mu transakcję zapropono wał, więc nie mógł się oprzeć. Miał więc ogółem 13 000 me trów kwadratowych i uzyskał drugi wyjazd, bardzo wygodny, ku szosie głównej, idącej brzegiem jeziora, i do kolei. Tym sposobem podniosła się wartość całej posiadłości. Bardzo go ten nabytek cieszył i po zakończeniu formalności prawnej po stanowił udać się do Lugano na kilka tygodni.
Trafiła mu się też śliczna modelka - przypadkowa, dokto rowa Slekowicz, rodowita 23-letnia wiedenka, blondynka z ciemnoszafirowymi oczami, bardzo miła, wykształcona i „trochę nerwowa osóbka". Ruchy miała cudowne. Niepokoi ła go jej bliska utrata, bo mąż, lekarz okrętowy, wracał wkrót ce z Indii. „Gdybym mógł ją mieć na długo, cóż bym z niej zrobił za obrazy i nałuskał marek na budowę willi" - pisał. Według artysty pochodzenie z rodziców z różnych narodowoś ci, doktorowa była córką Włocha i Austriaczki - sprzyja arcy dziełu... „Szkoda, że tak mało piękna na świecie" - wzdychał artysta.
W przywoływanym tu liście wyraził nadzieję, że niedoma ganie Leszka, synka pani Godlewskiej, już minęło i że cała dzieciarnia bawi się w wiosennym słońcu.
Spodziewał się Cicha, który, wracając z Paryża, obiecał od wiedzić go za jakieś 10 dni. Napisał do niego, by wstąpił do Wierbki i ostrzegł go, że jeżeli z przyjazdem będzie zwlekał, wyjedzie do Lugano.
Do Panny przy klawikordzie pozowała mu wcześniej wspom niana doktorowa, a Czachórski skończywszy sam klawikord i jeszcze parę detali pojechał dopiero do Lugano.
Oponował przeciwko sugestii pani Izy, by podzielił swoje ustronie na dwie działki. Nigdy by tego nie zrobił. Gdyby na wet postawił dwie wille na wynajmowanie, to żadna kalkulacja:
[...] nie chcę tam nikogo w pobliżu widzieć, posadziłem teraz gęste gru py świerkowe, aby zasłonić willę Rimbaud i wioskę Hochstadt, nie zakry wając jednak widoku na jezioro i Alpy.
Dokupił na własność dwa paski pola i łąki, aby mieć pry watne najkrótsze połączenie z szosą i koleją oraz z brzegiem jeziora. Według artysty to bardzo podniosło wartość całości i na tym zakończył dokupywanie ziemi.222
Jak chłopi zwiozą swe żyto i pszenicę, to na jesień wezmę się znowu do sadzenia drzew dzikich. Będzie to dalszy ciąg tego, co już jest dziką naturą [...] w afektowane ogrodnictwo bawić się nie będę. Dam tylko parę ścieżek dla komunikacji, niezbędnych zresztą, żadnych uliczek gracowanych. Siano z trawników sprzedawać będę na cetnary.223
Miał bardzo zmienną pogodę: „tydzień ciepła, to znów wraca jakby marzec ze śniegiem i przymrozkami". Dwa razy
pędziło go nagłe zimno z Hochstadt do miasta, przerywając wiejskie roboty. Zapalał w piecu i malował jak w zimie. Pisał:
Pierwszy raz widziałem teraz wczesną wiosnę nad brzegiem Chiemsee. Jest tam po prostu cudownie, można dostać z zachwytu moralnego zawro tu. Alpy bielutkie, a niższy pejzaż zielony, kwiecisty, trawy mienią się prze różnymi plamami kwiatków. Wszędzie bieleją się dzikie czereśnie po lasach i miedzach pachnące jakby migdałem. Dzień i noc [...] są bażanty, kuropa twy i przeróżne wodne ptactwo dzikie: nurki, kaczki i kuliki, kwiki wodne itd. A jakie są urocze noce południowe.224
Radość i zadowolenie z nabytej posiadłości, uzewnętrznił Czachórski w liście do Jadwisi, również z 9 maja:
Mamy wichry śnieg i deszcz na przemian. [To było we Francji, gdzie mróz poczynił milionowe szkody]. A tu tak niedawno pociłem się w Hoch stadt. Dnia 27 kwietnia w letnie gorąco spożyłem pierwszy obiad na nowej posiadłości. Nabrawszy w ruksak wiktuałów, rozpiąłem i zawiesiłem ha mak na jodłach w najgęstszym cieniu i około pierwszej pałaszowałem szyn kę i serdelki z bułką, popijając wybornym mlekiem z butelek hermetycz nych. Na deser miałem angielskie sucharki i berneńską czekoladę Linta. Po czym, dziękując Panu Bogu za ten chleb powszedni, ułożywszy się wy godnie w hamaku zasnąłem muskany lekko powiewem wschodnim i zapachem leśnych czereśni własnych, których mam trzy duże drzewa na brzegu la su. Czułem się wolnym jak cygan, a szczęśliwszym nad sułtana tureckiego.
Następnego dnia padał deszcz (b. potrzebny) od 9-tej przez cały czas po miaru geometry. Po nim znów nastąpiła śliczna pogoda, więc obiadowałem w hamaku, a pod koniec bytności nastał czas szkaradny, akurat na sadze nie drzewek. Za to w mieście pysznie się maluje. Jak ciepło wróci, znów szurgnę nad jezioro.
Bardzo mu nie na rękę było Lugano, gdzie się obiecał w drugiej połowie maja. Tymczasem kończył dwa obrazy, aby dostać za nie marki.
Po trzech tygodniach poinformował panią Izę, że napisał do Cicha, który był jeszcze w Paryżu, by zastosował się do jej prośby odnośnie do rady familijnej. Wiązało się to z jej zarzą dem podziałem spadku po zmarłym jego ojcu.
Artysta kończył drugi obraz i w parę dni po oddaniu go udał się wreszcie do Lugano, choć wolał nie jechać, ale trud no... skoro obiecał. Jadwisia w Białowodach ukończyła w po godę roboty wiosenne i cieszyła się swym ogrodem, który on planował zobaczyć na jesieni, po 5 latach.
Z Lugano wrócił po miesiącu. Wypoczynek miał bardzo pracowity - ciągła gawęda miłego polskiego domu, spacery bli skie, ekskursje dalsze, jedno- i dwudniowe, bezik, brydż, muzy ka. Codziennie po dwie godziny pozowała mu pani Potocka. Zrobił portrecik, pół natury, popiersie, na pamiątkę dla córki Helenki. Syn Artura miał także portret matki dawniej przez Czachórskiego malowany, kiedy jeszcze mieszkali w Mona chium.
Po powrocie do Monachium na biurku miał dwa listy: od pa ni Izy i Jadwisi. Pozostawał też z wiarą w życzliwość i serce Ci cha dla pani Izy i oczekiwał konkretnej wiadomości z Paryża -zgodnej z zapewnieniami przysyłanymi stamtąd na kartkach.
Jadwisia jak zawsze była ogromnie zajęta. Równocześnie z robotami letnimi, w których deszcze przeszkadzały, zajęta była stawianiem obory dla zwierząt służby folwarcznej. Była tam także jakaś „ciocia Misia", o której wcześniej nie słyszał.
Odpowiadając pani Izie prosił (11 VIII 1909):
[...] mego brata i moje listy zachowane w papierach Mścisiawa niech Pa ni łaskawie spali. Nie zawierają one nic ważnego, nie mogą one intereso wać nikogo w przyszłości. Lepiej żeby wiatr popiół rozwiał, niż żeby kiedyś ktoś obcy miał zżółkły papier niewłaściwie poniewierać. Opuszczając na za wsze dom rodzicielski w Grabowczyku paliłem przez kilka dni papierami
i własnymi malunkami, tak że aż piece popękały. Wspomnienia zachowa łem w głębi serca.
Zaczynał na nowo malować. Miał zaczętych aż 5 obrazów. Z przyjezdnych gości w tym sezonie spodziewał się rodziny Potockich odwiedzających Monachium w drodze z Lugano do Galicji, także Cicha i Henryka Nowickiego. Jesienią chciał ko niecznie pojechać do Jadwigi. 8 sierpnia znowu pisał do pani Izy. Potoccy zamiast kilku dni byli u niego niemal pięć tygod ni, gdyż pani Potocka w szpitalu Czerwonego Krzyża miała wewnętrzne badania pod chloroformem związane z dawnymi dolegliwościami.
Odzyskał swobodę i spokój potrzebny do malowania, po nadto był dwa razy po trzy dni w Hochstadt. Kończył mniej szy obrazy, gdyż Cich na wyjazd do Kanady potrzebował 3000 franków, które zbierał różnym sposobem, bo interes w Peters burgu mu się skończył. Ciągle czegoś się chwytał. Nic mu nie wychodziło. Co do listów swoich i Stasia, artysta prosił panią Izę, by je według woli przejrzała, ale prócz może kilku ży wych szczegółów nic tam ważniejszego nie znajdzie.

Cofanie pamięci
15 września 1909 roku napisał do Jadwisi:
Dziś dla mnie dzień pamiętny w życiu, obchodzę 40-letni jubileusz za mieszkania w Monachium, dokąd przybyłem na akademię sztuk dnia 15 września 1869 roku.
Z łaski Boga wiodło się jakoś, toteż wzniósłszy na chwilę oczy w górę przeżegnałem się i dziękowałem, prosząc Go o łaskę jeszcze na kilka ostat nich lat. Przypadkiem skończyłem dziś mniejszy obraz i biorę się do następ nych, już dosyć podmalowanych. Odnowienie i oczyszczenie pracowni kosz towało mnie 130-kilka marek. Ileby to było drzewek za te pieniądze! Jak wyślesz chmiel i odpoczniesz sobie, to bądź łaskawa w pogodny dzień, jadąc np. do Świdnik, wstąpić do Grabowczyka przewietrzyć moje rzeczy. Bardzo Ci będę wdzięczny.
W dniu 29 września zechciej złożyć ode mnie wieniec na naszym grobie. Myślałem, że w tym roku będę mógł uczynić to osobiście, lecz widzę, że przyjazd mój wypadnie dopiero koło grudnia. Zatrzyma mnie głównie sa dzenie drzewek, co tutaj można tylko robić na jesieni, bo na wiosnę, po długich zimach robi się zaraz za parę dni gorąco i wszystko się nagle rozwija. Ksiądz Tuszowski ubrał mnie w cudze interesa. Jutro przyjedzie z Paryża pani Mańkowska z domu Chłapowska (z Poznańskiego) z 2 córkami i na rzeczonym jednej z nich, Chłapowskim. Chce zamówić swój portret u pan ny Kraszewskiej oraz kazać zrobić w Monachium krycyfiks nadnaturalnej wielkości z kamienia do umieszczenia na zewnętrznej ścianie swego wiej skiego kościoła, obok kilku tablic dla zmarłych. Znalazłem doskonałego rzeźbiarza p. Stefla. Jak to minie, ruszam do Hochstadt na 6 dni, aby wy zyskać resztę ciepła i zamówić u laufera drzewek.
Trafił na słotę i chłód, więc tylko w przerwach deszczu wy chodził na świat. Pisał z Hochstadt do pani Izy:
[...] przed chwilą usmażyłem sobie rydzów własnych na drugie śniada nie, na deser poobiedni nazbieram doskonałych jeżyn. Mieszkam u chłopa dosyć wygodnie. Na obiady zapraszają mnie pp. Rimbaud, a zresztą sam sobie gotuję, przywiózłszy z Monachium miniaturowe urządzenie kuchen ne do reszotki spirytusowej.
Przypomina mi to wrzesień 1870 roku spędzony niedaleko stąd w As-chen ze Stasiem i pejzażystą Brochockim. Rok 1869 - 15 września po raz pierwszy przyjechałem do Monachiun na Akademię Sztuk, mógłbym więc za dwa tygodnie obchodzić 40-letni jubileusz pobytu w Bawarii. Kawał cza su! A w nim ileż treści do rozmyślań, miłych i smutnych. Piątego września odwiedzi mnie ks. Józef Tuszowski, serdeczny przyjaciel. Przywiozę go do Hochstadt, którego jest mocno ciekawy. Potockiemu ogromnie tu się podo­bało. [...] Jadwisia domaga się mego przyjazdu, o czym jednak przed listo padem myśleć nie mogę, mając moc drzewek do posadzenia. A tego w mo ich latach odkładać już nie można.
Monachium przepełnione turystami z całego świata, którzy nigdzie mo że nie znajdują tyle atrakcji. Wystawy Sztuk Pięknych, przepyszne muzea. Przedstawienia Wagnerowskie (jak w Bayeruth) i Mozartowskie, nadzwy czajne koncerta symfoniczne i inne ogromne koncertowe. Wystawy: stara i nowa japońska, wystawa starej bawarskiej porcelany. Doskonałe i liczne teatra wszelkich kierunków. Bliskość Alp i jezior. Stare i nowe zamki królew skie, w dodatku masa hoteli idealnie urządzonych, a ich ostatnim słowem najmłodszy „Palast Hotel" z wyborną kuchnią.225
W dalszym ciągu listu informował adresatkę, że:
[...] zeszłego roku było przyjezdnych pół miliona, a w tym będzie więcej. Ceny umiarkowane, ludność sympatyczna, nie chciwa, więc wszystko to ściąga latem obcych i ich złoto. Książę Regent był niedawno nad Chiemsee przez tydzień z górą, a obecnie poluje na jelenie i kozice, mimo 89 latek.226
W następnym liście, poza pytaniem o zdrowie dzieci, które miał nadzieję, że się wykurowały, podał pani Izie niektóre szczegóły ze swego życia:
W Grabowczyku wraz z różnymi rzeczami są złożone w kufrze wszystkie moje listy pisane do Rodziców i Stasia od roku 1869. A pisywałem do Nich często lub dwa razy na tydzień przeciętnie. Prócz szczegółów z mego życia mógłby kiedyś ktoś mieć dużo żywego i barwnego materiału do historii malarstwa polskiego z ostatnich 40 lat. W mojej karierze zetknąłem się z tylu znakomitymi i historycznymi ludźmi różnych krajów. Dalej pani Brandt zbierała moje listy i tam jest dużo materiału artystycznego. Prócz listów spisywałem kilka razy Dziennik, notując ciekawsze rzeczy życia bieżącego, lecz to się urywało. Jeden tom spory spaliłem opuszczając Grabowczyk.
Przed kilkoma dniami miałem tu bardzo miłe, doroczne odwiedziny serdecznego przyjaciela o. Tuszowskiego Józefa, jezuity z Krakowa, który po rekolekcjach w Gnieźnie jechał do Raguz na kurację i zatrzymał się 3 dni. A że czas był cudowny, więc pojechaliśmy na całe popołudnie do Hochstadt. Jakkolwiek uprzedziłem go, że zobaczy coś b. pięknego, to jednak, stanąwszy pod dębami, tam gdzie ma być mój domek, był po prostu oczarowany.
A jak napatrzyliśmy się wielkiego jeziora i Alp wyjątkowo pięknie oś wietlonych, poszliśmy pod zachód słońca do samotnych leśnych jezior, po wiedział mój gość: „że nigdy w życiu nie widział okolicy tak pięknej i dziw nie miłej". Ksiądz Tuszowski zna dobrze Tatry i był w Egipcie, Grecji, we Włoszech i na Riwierze. I rzeczywiście, sam nie znam miejscowości, gdzieby pejzaż na małej przestrzeni mógł dawać tyle wrażeń wspaniałej wielkoś ci i tuż obok odkrywał nam coraz nowe ustronia tak urocze i malownicze, jakby wyproszone przez wielkich poetów. Tu istotnie najmilszy wypoczy nek po życiu wielkomiejskim i zmęczeniu umysłowym. Człowiek tu patrzy na świat Boży oczami pierwszej młodości, napawa się po prostu aromatem boru jodłowego i dzikiego ziela, szlachetnieje, powraca lepszym do życia co dziennego [...] Za parę dni zacznę 60 rok, jak ja już stary!
Powinienem zamknąć rachunki życia, a tu zachciewa mi się nowego do mu, a to pociągnie nieskończenie kłopotów, starań i wydatków.227
Jest to ostatni z listów, których adresatem była rodzina Godlewskich, i które w kopii sprowadziła dyrekcja Muzeum Lubelskiego z Bibioteki Ossolineum z Wrocławia w związku z wystawą obrazów artysty na 90-lecie śmierci.
Brakuje listów z 1910 roku, ale nie należy przypuszczać, że Czachórski w tym roku nie odwiedził kraju, grobu najbliż szych i gospodarującej w Białowodach Jadwisi. Biograf arty sty Henryk Piątkowski w spisie obrazów za rok 1910 umieścił dwa: Machtyldę, główką na tle gór i Przy klawikordzie - oba zakupione przez Seidenadera.

„Tygodnik Ilustrowany" (nr 51) z 1910 roku na stronie 1035 przedstawia zarys dziejów „Zachęty" i osoby jej kierow ników, wyliczając przy tym artystów nagrodzonych premium:
1861 - Józefa Simlera za Zgon Barbary Radziwiłłówny,
1871 - Ludwika Kurelle za Rybkę,
1878 - Maksymiliana Gierymskiego. za Wieczornicą,
1898 - Józefa Brandta za Pochód kozaków,
1908 - Władysława Czachórskiego za Klejnoty.
Jako ostatni z obrazów Czachórskiego biograf wymienił Damą z kwiatkiem - właściwie Damą w liliowej sukni z kwiatkiem. Jadwiga Czachórska, bratowa, zabierając do kraju ciało artysty niespodzianie zmarłego 12 stycznia 1911 roku, wzięła również i ten obraz, by na Wystawie Pośmiertnej dzieł artysty w „Zachęcie" ofiarować go Towarzystwu Zachęty Sztuk Pięknych, którego zmarły był członkiem honorowym.
Henryk Piątkowski w biografii z 1927 roku zaznaczył:
[...] obrazy Władysława Czachórskiego są zbudowane na pewną nieśmiertelnie panującą modłę rzeczy doprowadzonych do ostatecznych granic wewnętrznego wysiłku, tj. takich, których suma zalet zwycięsko wytrzyma ła najsurowszą analizę. Dzieła takie pozostają, gdyż nie mogą na ich war tość oddziaływać ani chwilowe prądy, ani zmieniające się wciąż kierunki. W perspektywie lat, w oddaleniu historycznym, potężnieje siła złożonego w nich zasobu czystej idei piękna.228
Na rzecz tych stwierdzeń sprzed kilkudziesięciu lat świad czą, prócz innych, nieco wcześniejszych, dwa sukcesy obrazów Władysława Czachórskiego na aukcji w Warszawie w 2000 ro ku. Na jednej z nich obraz artysty Przed balem uzyskał cenę 1 150 000 zł, a na innej Pierwsze róże - 1 300 000 zł. W świet le tych faktów jak się ma ocena Eligiusza Niewiadomskiego, że w tym okresie twórczości Czachórski nie był już artystą, gdyż te obrazy stały się mogiłą jego talentu?229
Wróćmy jeszcze do biografii artysty pióra H. Piątkowskiego: Zarzucano mu brak psychologii w obrazach. Jeżeli bohaterki jego kom­pozycji nie wyrażają pełnej gamy uczuć, to wypływa to z granic, jakie sobie zakreślił. Wątkiem jest u niego przede wszystkim wdzięk postaci kobiecej, a roztacza się on w tej sferze życia, która nie dozwala nawet na zbyt silne objawy uczuć. [...] Dzieła jego z latami staną się jeszcze o tyle cenniejsze, że zetrze się z nich odblask aktualności, a nabiorą natomiast patyny muzeal nej. Wtedy staną się w pełnym świetle istotnej swej wartości i trwać będą jako objaw osobliwego mistrzostwa wielkiego artysty.230
Są to słowa artysty o artyście, szczere, prawdziwe. Kiedy śledziłem bieg życia Władysława Czachórskiego, uderzała mnie jego miłość do stron rodzinnych, troska o to, by kraj podążał za rozwojem społeczeństw zachodnich, cywilizowanych, co było niemożliwe w warunkach zacofania głównego zaborcy, Rosji carskiej i jej biurokratycznego aparatu administracyjne go. Czuł do tego aparatu niechęć, zwłaszcza do niższego du chowieństwa prawosławnego, czemu dał wyraz w Dzienniku. Bolał nad zacofaniem gospodarczym zaboru rosyjskiego, wy siłki jednostek dążących do zmiany na lepsze śledził z sympa tią i aprobatą w prenumerowanym „Słowie". Dowodem jest książka Józefa Weyssenhoffa Sprawa Dołęgi, którą przeczytał dwa razy. Sympatią darzył nie księcia i baronów, ale bohatera powieści Jana Dołęgę, inżyniera-geodetę dążącego do posze rzenia sieci dróg i ułatwień komunikacyjnych, jak i spoloni­zowanego Niemca, przemysłowca, praktycznego w działaniu. Ci dwaj z pewnością spowodowali dwukrotną lekturę.
Uderza w Dzienniku artysty jego sympatia i cześć dla pa miątek po uczestnikach powstań narodowych. Z czasów szkolnych w Lublinie w pamięci zachował kolegów ze star szych klas licealnych. W Monachium stykał się codziennie z Maksymilianem Gierymskim, Adamem Chmielowskim, Lu domirem Benedyktowiczem, Alfredem Romerem, żywymi pa miątkami 1863 roku. Ze smutkiem zanotował w Dzienniku (s. 227) zdarzenie podczas wizyty u wujowstwa Nowowiej skich w Gąsce na Podlasiu:
Po obiedzie zajechał jakiś biedny ułaskawiony Sybirak, rodem zza Wisły, jurysta. Wsparli go wujowstwo, jak mogli. Naopowiadał nam różnych rze czy o swej doli i po herbacie pojechał do najbliższego dworu. Nie dla mala rza ale dla literata piękny byłby to ustęp z naszego życia przykrego.
Zachował cześć i pamięć po pamiątkach uczestników po wstania listopadowego, które przekazał do Muzeum Narodo wego w Rapperswilu w 1905 roku. Oto one: mundur majora Jana Kolendowskiego z 4. pułku strzelców pieszych z roku 1831 (ojca lekarza z Grabowca), rękopisy z nominacji F. Duni na na porucznika 15. pułku jazdy i odezwę Kościuszki.231
Postawa artysty świadczy o jego silnych związkach z ży ciem i dążeniami do odzyskania niepodległości, bardzo już bli skiej, której nie dane mu było dożyć.

Czachórski jako człowiek
Barbara Czajkowska, kierownik Działu Sztuki Muzeum Lubelskiego, udzielając wywiadu redaktor Agnieszce Orze chowskiej do artykułu Odkurzanie przeszłości, stwierdziła: „Czachórski lubił żyć wygodnie. Lubił dobre restauracje i ele ganckie towarzystwo. Był też bardzo porządnym i systematycz nym człowiekiem. Świadczą o tym jego staranne zapiski, w których znajdujemy wszystko, oprócz jednego. Nie pisał mianowicie o sztuce".232 Z kolei jej koleżanka z tegoż działu, Dorota Kubacka, zauważyła, że korespondencja artysty tra ktuje o jego życiu prywatnym, podróżach, stosunku do natu ry, ale nie ujawnia tajemnic warsztatu.233 Przeczą temu zapiski artysty w Dzienniku:
Namalowałem kawał szkicu z natury, naturalnie nie mogąc skończyć, prócz tego kawałkami wszędzie po trochu kończę.
Następnego dnia zanotował:
[...] maluję stanik i szukam ładnej sylwety do sukni. W południe poszed łem zobaczyć na Wystawie Munkacsy'ego Miltona ociemniałego, dyktujące go córkom Raj utracony. Szkicowo pojęte wszystko, ogromna siła tonu, jas ność tak w światłach, jak i w cieniach, pomaga w treści i kolorycie! Ogrom ne zapanowanie nad całością jak u żadnego z współczesnych. Dzieło rzeczy wiście pierwszorzędne. Patrząc dłużej, wydają się i inne obrazy malowane - prawdy ani za grosz w rzeczach nawet z natury studiowanych. Talent i siła woli powinny opromieniować naturę przedstawianą w dziele sztuki. Gdyby Munkacsy trochę lepiej rysował i kończył ręce lub gustowniej układał dra-perie, a chociaż to drobiazgi, za to ma tyle doskonałego w sile koloru, że to mu się wybacza i zapomina.
O tajemnicach warsztatu:
Rano latałem po kwiaty do obrazu. Namalowałem różę w ręku, suknię u dołu szkicowałem na różne sposoby, wzmacniałem efekt cały, bo nie mogę dać rady ramie, tak mi wszystko głuszy.234
Po ustaniu burzy, jaka zapanowała nad Monachium, pisał:
[...] wziąłem się do najtrudniejszego, do głowy i po całodniowym męcze niu się zrobiłem w końcu głowę bardzo skończoną, ale w wyrazie i typie gorszą od tej co była w początku naszkicowana. Może jeszcze uda mi się po prawić w szczęśliwej chwili. [...] prawie całe przedpołudnie układałem suk nię na manekinie i namalowałem jej kawał235 [...] skończyłem suknię atła sową, też jeden sęk mniej w obrazie [...] poprawiłem głowę, która o 100% wyszła lepiej niż było przedtem i to się stało tak łatwymi sposobami, że zro biwszy nie mogłem się nadziwić, czemu dwa czy trzy dni męczyłem się tak straszliwie nad jej malowaniem.236
Czyż powyższe cytaty z Dziennika nie odpierają zarzutów Pań?
Wracam do właściwej treści rozdziału. Rzeczywiście Cza chórski preferował lepsze restauracje, jak też, stosownie do swego wychowania, obcował z kolegami kulturalnymi i stu dentami, a po studiach najbliżsi byli mu z racji sąsiedztwa za mieszkania, zawodu uprawianego i przyjaźni: Józef Brandt, Al fred Wierusz-Kowalski, Władysław Szerner, oraz malarze niemieccy, jak Keller, Asmus i inni.
Bywanie w lepszych restauracjach czy towarzystwie, czego nie mógł mu zapewnić dom rodzinny, nastąpiło po zakupie dwu jego pierwszych obrazów - przez Walisa do Londynu. Po latach wspomni, że ten zakup wprawił go w ogromną satysfa kcję z siebie, że jego praca nad sobą jest coś warta i przynosi owoce. Dalsze sukcesy, zwłaszcza wyróżnienie złotym meda lem Aktorów przed Hamletem na Wszechświatowej Wystawie Sztuki w Monachium w 1879 roku, przyniosły wielkie zapotrzebowanie na jego obrazy i tym samym ugruntowały jego pozycję materialną i towarzyską. Podstawę sukcesu stanowiła osobista ciężka praca artysty i solidność wobec odbiorców ob razów. Dotrzymywanie terminów ukończenia zamówień było dla Czachórskiego czymś bezwględnie obowiązującym: Jeżeli nie skończę dwóch obrazów do Świąt - pisał - to pojadę do Lugano dopiero w styczniu" (zaproszenie pochodziło od arys­tokratycznej rodziny i łagodny klimat zaalpejski o wiele lepiej by mu służył niż monachijski). Należy zaznaczyć, że jakikol wiek pośpiech, bez względu na okoliczności, nie był dopusz czalny, nic nie mogło obniżyć jakości i solidności kończonego obrazu.
Niemiec Alex Braun we wspomnieniu pośmiertnym w 1911 roku ocenił 40-letnią artystyczną twórczość Czachór skiego bardzo wysoko, podkreślił przy tym, że „praca była prawdziwą miłością jego życia, której pozostał wierny do koń ca. Z nieskończoną starannością zagłębiał się w przedmiocie swoich obrazów, ciągle nie dość zadowolony ze swej pracy".237
W życiu codziennym przedkładał pobyt na wsi nad wygody Paryża, Włoch czy Monachium, toteż wolne od malowania chwile spędzał poza miastem nad Izarą bądź spacerując wzdłuż je zior czy brzegiem lasów.
Nigdym nie robił tego, co ludzie ode mnie chcieli i żyłem jakem sam chciał, pod względem towarzyskim na przykład.
wyznał szwagrowi Mścisławowi Godlewskiemu.238
Piękne kobiety, ale jako modelki czy aktorki, szanował i ce nił, jednak od kobiet typu żony malarza Lenbacha czy żony głośnego malarza Munkacsy'ego stronił. Wzorem kobiety była dlań Jadwiga, żona brata Stanisława, umiejąca ekonomicznie prowadzić gospodarstwo i stwarzać ciepło życia rodzinnego.
Wracając do osobistego życia codziennego, gdy intensywnie malował, wyznał:
[...] dotąd raz w tygodniu wyjeżdżałem na wieś, aby się wylatać i wyle-żeć w cieniu na trawie i wyspać po chłopsku.239
Innym razem, również zapracowany, wobec zbliżającej się wizyty Godlewskiego pisał:
[...] od roboty oderwać się nie mogę, ale tydzień czasu mogę Wam poś więcić [drugą osobą był lekarz towarzyszący Godlewskiemu]240
dla oprowadzenia po bajecznych zamkach Ludwika II, zmar łego tragicznie w 1886 roku, wielkiego przyjaciela Wagnera i jego oper, osnutych na tle mitów starogermańskich.
Często uczęszczał do teatrów na opery, szczególnie gdy wy stawiano Trubadura, gdzie grali i śpiewali znakomicie.
Massini śpiewał jak anioł. [...] W teatrze panna Chrisofani znowu w czarnej aksamitnej sukni była klasycznie piękna w swych ruchach i ge stach, prawdziwe arcydzieło natury.
Bywał na Aidzie Verdiego i Lohengrinie Wagnera, z Kurel-lą w teatrze na Le petit Due, a z Kowalskim na Dzieciach ka pitana Granta. Miało to miejsce po rezygnacji z Paryża i zain stalowaniu się w Monachium w końcu 1878 i pierwszych mie siącach 1879 roku.
Lekturami Czachórskiego w Monachium było kilka po wieści Henryka Rzewuskiego, jak: Zamek krakowski, Adam Śmigielski i Rycerz Lizdejko. Chętnie czytał Rękopis królo-dworski w tłumaczeniu Lucjana Siemieńskiego, zawierający między innymi przepowiednie przyszłości. Pieśni z tego dzieła Czachórski czytywał Kowalskiemu. Do lektur należały oczy wiście dzieła Szekspira i Goethego, choćby jako pomoc war sztatowa do dzieł, za które został wyróżniony i nagrodzony.

Posiadał w Grabowczyku dzieła Kraszewskiego, a kiedy poznał Sienkiewicza, dzieła jego zajęły pierwsze miejsce w obcowaniu z literaturą. Czytał też korespondencję biskupa Kra sickiego i dziwił się tak bliskim stosunkom, jakie łączyły go z królem Prus Fryderykiem Wielkim. O Józefie Weyssenhof-fie i jego powieści Sprawa Dołęgi wzmiankowałem uprzednio. Posiadał też Odyseję w przekładzie Siemieńskiego, Decamero-na Boccaccia, Męczenników Chateubrianda i Pamiętniki Ben-venuta Celliniego.
W pierwszych dniach listopada 1879 r. w Wojsławicach czy tał Syktusa V Hubnera w przekładzie S. Strójnowskiego, z którego odnotował opis zaślubin Karola Emanuela Sabau dzkiego z infantką Katarzyną, młodszą córką Filipa II, i ety kietę dworską przy spotkaniu króla Filipa z księciem, przy szłym zięciem.241
Z pozostałych lektur należałoby wymienić Piusa IX w tłu maczeniu Nowodworskiego. Z literatury francuskiej (nazwisk autorów nie podaję) Manon Lescaut, Les secres du Roi i z włoskiej Nicolo De Lapi Azeglio, pisarza, bojownika o nie podległość Włoch, interesującego się malarstwem, ale też au tora powieści i pamiętników.242
Cenił bardzo dwie krawcowe w Monachium, panny Voigt, pomocne mu w doborze materiału i sukien do malowanych obrazów. Kiedyś chory napisał do nich i przyszły go odwie dzić. Po śmierci matki, której renta była podstawą ich utrzy mania, znalazły się w nędzy i Czachórski wspierał je do cza su, kiedy zajęły się nimi władze miasta.
Z szacunkiem i miłością odnosił się do babci swej, Stamiro-wskiej - ze Stanisławem scedowali na nią zapis od wuja Leo na, a Władysław po sprzedaniu większej Czy chcesz różę? po słał jej 125 reńskich. Godlewskiego prosił o pamięć o Władku Szernerze, synu przyjaciela, który jako płatny aplikant zatrud niony był po ukończeniu szkoły agronomicznej w majątku Lubcza u pana Nowowiejskiego.
Wielką uprzejmość i szacunek okazał Edwardowi Odyńco-wi na komorze celnej w Szczakowej przy odprawie jego kufra, a przedtem zamówienia drugiego dania, na które Odyniec nie mógł się zdecydować. Okazał też opiekę koleżeńską, być może i częściowo finansową, Stanisławowi Witkiewiczowi, kiedy ten przybył do Monachium w 1881 r. Po obiedzie razem spę dzali czas, a gdy przyjechał Kowalski, wspólnie go odwiedzali.
Dobre wychowanie nakazało Czachórskiemu nie uchybić etykiecie dworskiej w gabinecie księcia Luitpolda, gdy ten poz wolił gościom zachowywać się swobodnie. Artysta zanotował:
[...] więceśmy pozdejmowali rękawiczki, i pokładli kapelusze, strzelec odpasał księciu pałasz i każdy usiadł gdzie chciał, nie czekając nawet na księcia - czego ja jednakże nie uczyniłem.243
Olga Boznańska, po latach, będąc w Paryżu, wspominając czasy monachijskie, wymieniła kolejno Kowalskiego i Brandta. O Czachórskim wyraziła się:
Przyjacielem Brandta był Czachórski. Bardzo dobrze wychowany, bar dzo ułożony.244
Tą pochlebną oceną artysty wypowiedzianą przez sławną malarkę kończę Władysława Czachórskiego żywot i sprawy.
Świdnik, 2002 rok