Nawigacja
Anna Surma. Wspomnienia z wysiedlenia Grabowca

25.09.2015 r. Wspomnienia z wysiedlenia

Anna Surma ( z domu Soroka)

Przed wojną razem z rodzicami i rodzeństwem mieszkałam w Grabowcu na ulicy Krynoczki. Na naszej ulicy mieszkali Polacy i Ukraińcy (prawosławni).
Wszyscy żyli w zgodzie. Moje dzieciństwo było szczęśliwe, rodzice ciężko procowali, żeby zapewnić nam jak najlepsze warunki. Dopiero wojna wszystko zmieniła, rodziny polskie i ukraińskie które przedtem żyły w zgodzie, teraz były przepełnione nienawiścią.

Niemcy rozpoczęli wysiedlenie od powiatu zamojskiego w listopadzie 1942r. potem przenieśli się na powiat hrubieszowski co przypadło na rok 1943.
Najpierw wysiedlane były Uchanie i okoliczne wioski. Gdy rodzice dowiedzieli się, że planowane jest wysiedlenie Grabowca postanowili wyjechać do rodziny mamy na Wysokie. Spakowaliśmy potrzebne rzeczy i całą rodzinną udaliśmy się w drogę. Po dwóch dniach rodzice z bratem wrócili do Grabowca pilnować majątku, a my z siostrą zostałyśmy u babci.

 

Po powrocie do domu do taty przyszedł sąsiad Ukrainiec i zaproponował żeby przeszedł na jego wiarę. Obiecał że nie poniesie on żadnych kosztów. Mama odradzała tacie ten pomysł, ponieważ bała się że będzie musiała wyrzec się wiary katolickiej, ale on jej nie słuchał i udał się do cerkwi. Tam zobaczył jak sąsiad z naszej ulicy przechodzi na wiarę prawosławną, co wiązało się pluciem na Ewangelię. Gdy to zobaczył z płaczem wrócił do domu i powiedział, że nigdy ani wiary ani polskości się nie zaprze, woli z rodziną iść za druty.
Niemcy powiesili w Grabowcu kartkę na której napisali, że Grabowiec nie będzie wysiedlany, wtedy brat przyjechał po mnie i po siostrę na Wysokie i wróciłyśmy do domu.

Następnego dnia rano, a był to 19 lutego 1943r. okazało się że Grabowiec jest otoczony przez Niemców, rozpoczęło się wysiedlenie, wtedy ucieczka była już niemożliwa. Mama wstała rano jak zobaczyła Niemców obudziła tatę i nas, wtedy już wiedzieliśmy że to na pewno wysiedlenie. Do naszego domu przyszedł Ukrainiec, kłamał mówiąc, że to nie wysiedlenie. Zwrócił się do taty kazał mu zabrać nas i dokumenty i udać się na plac. Za chwilę przybiegł mój brat stryjeczny, żeby powiedzieć że Ukrainiec kłamie i rozpoczęło się wysiedlenie Grabowca.

Mama zaczęła pakować pościel i ubrania, oraz zapasy jedzenia, tato wynosił wszystko na wóz. Ja i siostra płakałyśmy patrząc jak rodzice wszystko pakują, nie wiedziałyśmy co nas czeka, czy wrócimy jeszcze kiedyś do naszego domu, do Grabowca. Przed wyjściem z domu mama uklękła przed obrazem Matki Bożej Częstochowskiej modliła się i prosiła o opiekę nad nami i nad tym wszystkim co zostawiliśmy w domu. Z naszej ulicy wyjechały tylko dwie rodziny: my i rodzina Kodeńców. Jak dojechaliśmy na rynek było już dużo furmanek, nie czekaliśmy długo zaraz wyruszyliśmy w kierunku Zamościa. Wieczorem dojechaliśmy na miejsce, trafiliśmy do dużej sali gdzie wnieśli wszystkie rzeczy, pamiętam, że były tam dwa ogromne stoły na których układali bagaże, razem z siostrą przenocowałyśmy jakoś na tych pakunkach. Tato wieczorem nakarmił konia, jak wstał rano nie było już ani naszego konia ani wozu.

Rano wszyscy udali się na komisję, byli tam lekarze badali nas, mierzyli i ważyli. Później udaliśmy się całą rodziną do sali gdzie Niemiec wyczytał naszych rodziców i przydzielony im barak numer 12 w którym znajdowali się ludzie którzy mieli jechać do Oświęcimia, brat został przydzielony do baraku 16, a ja z siostrą do 10. Zaczęłam płakać trzymałam się mamy z całej siły, wtedy Niemiec odepchnął mnie na bok. Przydzielono nam opiekunkę panią Janulicz, która była w baraku razem ze swoimi dziećmi.

 

W baraku były drewniane prycze, takie jak w więzieniu. Mama odwiedzała nas, jak w nosili obiad otwierali bramy i wtedy przychodziła, ale wyjść mogła dopiero jak była kolacja i wtedy mogła po cichu się wymknąć do swojego baraku. Byłyśmy tam od 19 do 28 lutego. Niemcy wiedzieli, że ludzie domyślają się, że dzieci będą wywożone, dlatego zamknęli wszystkie baraki, natomiast nam kazali udać się na plac, gdzie czekały już samochody ciężarowe, którymi pojechaliśmy na stację do Zamościa. Tam przesiedliśmy się do pociągu towarowego, w wagonie było ciemno nie wiem dokładnie ile jechałyśmy, dostałyśmy od mamy dużo chustę, którą okryłyśmy się razem z siostrą. W czasie podróży były przerwy dostawałyśmy wtedy marmoladę i chleb.

 

Jak dojechaliśmy na stację do Mrozów czekałyśmy razem z opiekunką, podeszła do nas jakaś kobieta w chustce i chciała mnie wziąć, ale nie poszłam bo chciałam zostać z siostrą. Mama nakazała jej, żeby mnie pilnowała bo była starsza i żeby nie pozwoliła nas rozdzielić. Potem jakaś kobieta chciała wziąć nas dwie, ale nasza opiekunka powiedziała: „nie idźcie bo to kobieta ze wsi i będziecie paść krowy i gęsi”. Pamiętam, że podjeżdżało dużo furmanek i ludzie wsiadali i odjeżdżali, a my cały czas stałyśmy i czekałyśmy.
Podjechała do nas furmanka i kazali nam wsiadać, pojechałyśmy do szkoły, tam była gorąca herbata i bułeczki, najadłyśmy się i czekałyśmy co dalej. Do szkoły przyszło małżeństwo i powiedzieli że wezmą nas obie, razem z siostrą bardzo się ucieszyłyśmy, nasza opiekunka powiedziała żebyśmy poszły. Gdy doszłyśmy do domu państwa Proczków czekała tam jakaś kobieta pytali nas o różne rzeczy o wysiedlenie, o rodziców. Potem okazało się że ja mam iść z kobietą która na nas czekała była to pani Zdanowska, razem z siostrą zaczęłyśmy płakać, zaczęli nam tłumaczyć że to niedaleko i będziemy mogły się odwiedzać. Siostra została u państwa Proczków gotowała tam, sprzątała i opiekowała się ich synem kiedy oni byli w sklepie. Kobieta do której trafiłam była siostrą pani Proczkowej, poszłam razem z nią. Cała pierwsza noc przepłakałam. Pani kazała mi gotować zupę, nie wiedziałam co mam robić, nigdy nie gotowałam miałam tylko 10 lat. Pani miała córeczkę Aneczkę która była młodsza od mnie i cały czas chciała się ze mną bawić, Pani przeważnie leżała.

Pewnego dnia Pani kazała mi iść do sklepu państwa Proczków i kupić ciastka, dała mi malutkie monety takie jak grosiki, ale bialutkie, błyszczące, poszłam do sklepu, jak to dziecko trochę podskakiwałam trochę biegłam i szybko tam doszłam. W sklepie powiedziałam jakie ciastka, dałam Panu pieniądze, wtedy on zapytał skąd je wzięłam odpowiedziałam że Pani mi dała on kilka razy zapytał jakby z niedowierzaniem „Pani ci dała?”. Wziął monety odłożył wysoko na półkę, a mi dał ciastka. Kiedy wróciłam Pani była bardzo zła i pytała dlaczego tak długo nie wracałam, a ja naprawdę szybko szłam. Wieczorem poszłam odwiedzić siostrę, z płaczem opowiedziałam jej wszystko co się wydarzyło, państwo Proczkowie wrócili akurat ze sklepu, siostra powtórzyła im wszystko. Potem przyszła Pani Zdanowska wtedy okazało się, że ona jest chora, została u państwa Proczków i cały dzień przeleżała na ławce, a jej córeczka bawiła się ze mną, ale żadna z nas do niej nie podchodziła, wieczorem odwieźli ją do szpitala. Ja zostałam z siostrą, zapisali mnie do szkoły i tam miałam Pierwszą Komunię Świętą, Pani Proczkowa pożyczyła dla mnie wszystko co było potrzebne nawet miałam białe rękawiczki. Jakaś rodzina chciała mnie adoptować, siostra napisała list do mamy co ma zrobić, mama odpisała jej żeby mnie nie oddawała, wierzyła, że wróci po nas i że będziemy jeszcze wszyscy razem. Pewnego dnia przyszli Państwo Pliszkowie, którzy kupowali w sklepie u Państwa Proczków i tam dowiedzieli się o mnie, postanowili mnie przygarnąć. Szliśmy na piechotę dwa kilometry do Woli Rafałowskiej, pytali mnie przez drogę o rodziców, o wysiedlenie. Pani powiedziała że będę spała z jej siostrą, która była panienką, do dziś nie mogę zrozumieć, dlaczego ona zgodziła się spać z obcym, zaniedbanym dzieckiem. Państwo Pliszka mieli córkę Helenę i syna Stanisława. Do opiekunów zwracałam się Pani i Pan aż któregoś dnia Pani powiedziała do mnie Aniu mów do mnie „mamusiu” i tak już zostało. Pewnego dnia miała odwiedzić nas chrzestna Lusi ( tak nazywaliśmy Helenę), wtedy „mamusia” zawiązała jej kokardę, a że zawsze dostawałam to co dzieci państwa Pliszków i nigdy nie czułam się gorsza, chciała mi też wywiązać kokardę. Gdy „mamusia” zajrzała do moich włosów przeraziła się, ale nie dała mi odczuć że coś jest nie tak, kupiła specjalne lekarstwo, codziennie smarowała mi głowę i wszystko usunęła.

Dostałam od „rodziców” sukienki, „mamusia” przerabiała sukienki z których wyrosły jej siostry. Nigdy nie usłyszałam złego słowa, ani od przybranego rodzeństwa ani od rodziców, traktowali mnie jak swoją córkę.
Po roku przyjechała po mnie mama, bardzo się ucieszyłam, że wrócę do domu. Jechałyśmy z mamą na platformie do Chełma, a dalej szłyśmy na piechotę do Grabowca. Mój brat zginął w czasie wojny. Siostra została jeszcze pół roku w Mrozach bo rozpoczęła tam kurs, potem tato ją odebrał.

Jak już byłam mężatką odnalazła mnie córka państwa Pliszków, od tamtej pory utrzymujemy kontakt do dziś.

 

Relacja filmowa >> YouTube