Nawigacja
Cd. Niepublikowane wspomnienia z lat okupacji hitlerowskiej - pacyfikacji Zamojszczyzny.

 


Nie ma gorszych diabłów od was 

Po dotarciu do Hajownik spostrzegłem łopoczące na masztach niemieckie flagi ze swastykami oraz kręcących się po wsi czarnych. Przed wysiedleniem Grabowca bywałem kilkakrotnie z matką u ciotki w Hajownikach to też trafienie tam nie nastręczało mi żadnych trudności. Przyszedłem do czworaków folwarcznych późnym wieczorem, zaskoczenie ciotki i współmieszkańców było ogromne, ponieważ przez wieś nikt nie mógł spokojnie przejść. Właścicielem tego majątku był Polak, którego obowiązkiem było informowanie Niemców kto przybył do majątku i skąd. Trzeba nadmienić, że dziedzic ten ryzykując dopomagał ludziom ukrywającym się, dopisywał ich do rodzin zwiększając liczbę ich członków. To samo zrobiono ze mną, napisano że ciotka zamiast dwóch synów ma ich trzech. I w taki sposób przestałem być bezpańskim włóczęgą.
Warunki bytowe w czworakach były bardzo ciężkie, przede wszystkim uwidaczniała się ciasnota. W izbie zamieszkiwały cztery rodziny o łącznej liczbie 16 osób. Sąsiedzi żartobliwie nazywali nasze mieszkanie „przytułkiem”, ponieważ oprócz mnie znalazła tam jeszcze schronienie kobieta z dwojgiem dzieci. Tylko jedna kobieta z czterech miała aktualnie męża, a pozostałe były wdowami, mężowie ich zabrani byli przez Niemców do obozów koncentracyjnych takich jak Majdanek i Oświęcim. Po wojnie tylko jeden z nich powrócił okaleczony przez Niemców. We wspomnianych czworakach panował głód, najgorsze były miesiące przed nowymi zbiorami. Dziedzic tego majątku prawie wszystko zboże musiał oddać Niemcom, a dla ludzi tam pracujących niewiele już pozostało.
Praca była ciężka, wszystko wykonywano za pomocą mięśni ludzkich i trwała od godziny siódmej aż do zachodu słońca. Do pracy chodziła ciotka ze swoim siedemnastoletnim synem, babka zaś była już w podeszłym wieku i do pracy nie nadawała się. Młodszy syn ciotki starszy był ode mnie o rok i my obaj również nie pracowaliśmy. Wynagrodzenie za pracę wypłacano w naturze w zależności od tego ilu członków rodziny pracowało. Wiosną 1943r. terror niemiecki na tych terenach sięgnął zenitu. Czarni byli u nas częstymi gośćmi, grozili, że jesteśmy Polakami a zarazem i bandytami, podkreślając przy tym, że niebawem rozprawią się z nami.
W tym okresie na innych terenach Lubelszczyzny rozpoczęły swoją działalność oddziały partyzanckie, sławiąc się zwycięskimi bitwami. Czarni uzbrojeni penetrowali całą okolicę. Dochodziły nas słuchy, że w polu zabili jakiegoś mężczyznę, to znowu jakąś kobietę. Podczas nachodzenia nas pokrzykiwali, że za zabicie 10 Polaków czekają ich wysokie nagrody wyznaczane przez samego Hitlera. Czworaki nasze zlokalizowane były w pobliżu dość wysokiej góry zwanej Borowiną. Góra ta była obiektem zabaw młodzieży czarnych przynależącej do organizacji „Hitlerjugen”. Ubrani oni byli w mundurki ze swastykami na rękawach i wrogo byli nastawieni do Polaków.
W czworakach znajdowała się również pokaźna grupa dzieci, mieliśmy nakazane przez starszych, że nie wolno nam zaczepiać dzieci czarnych, bo to groziło śmiercią. Pewnego dnia, zimą czterdziestego trzeciego na czterdziesty czwarty, rozhulana młodzież Hitlera zaczęła nam ubliżać, że jesteśmy tchórzami itp. Jeden z moich starszych kolegów zaczął wyjaśniać przywódcy dzieci czarnych, że tchórzami to my nie jesteśmy dając mu na przykład, że gdybym ja ciebie zbił to ty byś poskarżył się swemu ojcu, a on z kolei zastrzeliłby mojego ojca. Ten dał hitlerowskie słowo honoru, że na skargę nikt nie pójdzie zachęcając nas do pojedynku na śniegu. Na rezultat nie trzeba było długo czekać, zwarły się ze sobą dwie grupy dzieci, po jednej stronie butne hitlersynki, a po drugiej obdartusy, którzy zawsze byli przez nich poniżani. Bito się na śnieżki, aż wreszcie pojedynek osiągnął swoje apogeum.
Kolega, o którym wspomniałem wcześniej przewrócił tego który zachęcał do pojedynku, zaczął nacierać mu twarz śniegiem, a później przeszło to w normalną bijatykę. Ja sam dorwałem w moim wieku pewnego „Adolfika”, urwałem mu daszek od czapki, dostałem parę klapsów po twarzy i potężnego kopniaka. Zwycięstwo odnieśliśmy my, ale kilku zapłakanych chłopców rzeczywiście skierowało się do wsi na skargę, a my przypomnieliśmy przywódcy ich grupy o danym nam słowie honoru. Ten zawrócił ich i stwierdził, że jego grupa to gówniarze i tylko wstyd mu przynoszą. Natomiast przywódca naszej grupy starał się go uspokoić, powiedział mu, że on dobry był w walce „Patrz, oberwałeś mi wszystkie guziki od marynarki”, chociaż miał przed bijatyką tylko jednego guzika. Po rozstaniu obawialiśmy się następstw tego tryumfu, ale na szczęście przeszło to bez echa.
W czworakach panował głód i choroby, mąż kobiety o której wspomniałem zachorował na gruźlicę i po pewnym czasie zmarł. Rok 1943 był korzystny dla rolnictwa, obrodziło zboże, ziemniaki i warzywa. Dziedzic widząc, że ludzie w jego majątku są wycieńczeni i głodni znalazł pewne rozwiązanie, za Borowiną był urodzajny kawałek ziemi o dużej powierzchni. Zarządził więc ażeby każdej z rodzin przydzielić działkę pod uprawę ziemniaków. Decyzja ta była bardzo pożyteczna dla ludzi. Przy każdej niemal okazji zwracał się on do ludzi nazywając ich „gospodarze”, a nie np. służbą, był to pewien rodzaj współczucia dla wypędzanych gospodarzy. Często mawiał „Pracujcie gospodarze tak dobrze jak na swoim, bo jak ja będę mieć to i wam zginąć nie dam.” Po rozpoznaniu sytuacji ogłosił, że kto nie ma chleba, niech się zgłosi do niego to otrzyma trochę zboża, bez względu na to czy zarobił czy nie. Zgłosiła się więc ciotka ze swoimi współmieszkankami i otrzymały po pół worka jęczmienia. Chleb jęczmienny był niezbyt smaczny, rozsypywał się w ustach, ale to już jednak był chleb.
Czarni z Hajownik i sąsiedniej wsi Czeszyn często jeździli do Skierbieszowa, tam od swoich mocodawców Niemców otrzymywali wódkę, kiełbasę i inne produkty żywnościowe. Przejeżdżając obok czworaków strzelali na wiwat, czasem bili ludzi odgrażając się, że niebawem nas wystrzelają. Czas upływał, czasami jakby trochę spuścili na tonie, ponieważ coraz częściej słyszało się o sukcesach partyzantów. W drodze wyjaśnienia chcę wspomnieć, że ci czarni mówili językiem podobnym do rosyjskiego, co było dla nas zrozumiałe. Pewien młody czarny imieniem Adolf zaczął wyłamywać się ze swojej społeczności, przychodził często do czworaków do pewnej przystojnej dziewczyny. Tylko on jeden na nikogo nie krzyczał, a o ziomkach swoich wyrażał się, że to są idioci. Czarni z tej znajomości byli bardzo niezadowoleni, udzielili mu nagany oraz zdjęli go za karę ze stanowiska sołtysa i zabronili mu chodzić do tych polskich „bandytów”. Czarny wyraźnie lekceważył te zakazy, zamiast na koniu patrolować okolicę, to przychodził do Zośki, czasem przynosił ze sobą akordeon, ponieważ był niezłym muzykiem, głos również miał niezły i czasem śpiewał.
Po pewnym czasie odezwali się moi rodzice, napisali, że są wywiezieni do Berlina i tam pracują w fabryce zbrojeniowej, oraz dowiedzieliśmy się, że alianci bombardują Berlin. Babka zrozumiawszy o co chodzi wypowiedziała podświadomie „Tak, obcina języki? Nie ma gorszych diabłów od was.” Niemcy ci zaczęli ze zmęczenia siadać w zbożu i my również usiedliśmy. Oficer ze swoim tłumaczem zbliżył się do nas, tłumacz zaczął mówić po polsku oznajmiając nam, że jest on Polakiem ze Śląska i że na siłę wcielono go do niemieckiej armii. Niemiec ten w dalszej rozmowie wyrażał obawę o swój los, co z nim będzie jak dostanie się do niewoli rosyjskiej. Oficer w pewnym momencie zaczął wypytywać tłumacza o czym my rozmawiamy, ten z kolei spytał ciotkę co ma mu odpowiedzieć. Ciotka doradziła tłumaczowi „Niech mu pan powie, że żałuję tych młodych chłopców, którzy powinni jeszcze być przy matkach a nie na wojnie.” Tłumacz przetłumaczył to, a oficer pokiwał głową mówiąc „ja – ja.” Do dalszej rozmowy oficer nie wtrącał się, a tłumacz mówił, że są w okrążeniu i mają tylko 5 km do ucieczki, dalej to nie wiadomo co z nimi będzie.
Niemcy ci byli bardzo młodzi, około 19 do jakichś 23 lat. Dowiedzieliśmy się, że trzy noce nie spali i są bardzo głodni. Widząc krowy powiązane do drzew, zapytali się czy nie mamy mleka. Ciotka odpowiedziała, że mamy dwa wiadra mleka i możemy go im dać. Tłumacz z radością przetłumaczył dobrą wiadomość swoim kolegom. Zabawny był to widok, jak ci panowie Europy rzucili się do mleka klęcząc chłeptali jak zwierzęta, krztusząc się przy tym. Oficer zaczął ich odpędzać od wiader, kopiąc i bijąc ich po twarzach pistoletem. Wreszcie udało mu się opanować sytuację, ustawił ich w kolejkę do każdego wiadra oddzielnie. Następnie wyznaczył dwóch żołnierzy, którzy rozlewali mleko wlewając każdemu po trochu do menażki. Po wypiciu mleka niektórzy przewijali sobie obtarte nogi, niektórzy byli bez hełmów, zauważyłem, że jeden z nich obuty był tylko w jeden but, drugi trzymał w ręku. Wszystko to świadczyło o tym, że uciekali w wielkim pośpiechu.
Znając Niemców, wydali mi się oni jacyś nietypowi, za mleko dziękowali, a nawet wyjęli marki i chcieli płacić, ale ciotka przypomniała im, że podczas wojny pieniądze nie mają żadnej wartości. Oficer chcąc się odwdzięczyć rozkazał przeszukać plecaki, może któryś z żołnierzy znajdzie jakiegoś dropsa dla dzieci, bo trzy dni temu otrzymali po dwa dropsy. Wszyscy skrupulatnie szukali i znaleźli tylko jednego dropsa, a oficer wręczył mi go. Po pewnej chwili Niemcy poszli dalej, a my przenieśliśmy się w głąb lasu, bo tu już było niebezpiecznie. Przez całą noc słychać było kanonadę artyleryjską, strzelały działa we wsi, w polu i przed lasem. Zajadle strzelały karabiny maszynowe, a z drzew sypały się liście. Cała nasza rodzina razem ze zwierzętami ukryła się w głębokim dole, siedzieliśmy tam aż do rana.
Nad ranem strzelanina ustała, ktoś przybiegł ze wsi powiadamiając wszystkich ukrywających się ażeby szli do domu, bo we wsi są już Rosjanie. Wyszliśmy z lasu, a drogą jechało dużo rosyjskiego wojska. Gdzieś słychać było jak grała harmoszka i ktoś śpiewał piosenkę o „Katiuszy.” Rosjanie widząc nas żartowali sobie, że z bazaru wracamy. Któryś z nich zapytał czy Hitlera nie widzieliśmy. Radość była wielka, że skończył się mrok okupacji hitlerowskiej, że przetrwaliśmy. I tak doczekałem dnia wolności, nikt już za włosy mnie nie ciągnął na rozstrzelanie, ani pejczem nie bił i nie karmił trucizną. Około południa prowadzono Niemców do niewoli, szli w dwuszeregu, ale to już nie byli ci sami co zwycięsko maszerowali w Warszawie i przez całą Polskę na wschód. Szli bez pasów, bez broni, brody mieli pozarastane ze zwieszonymi głowami. W tej żałosnej kompanii poznałem kilku Niemców oraz oficera z pod lasu. Na drugi dzień przyjechało do wsi Wojsko Polskie śpiewając:
Marsz, marsz Polonia.
Marsz dzielny Narodzie,
Odpoczniemy po swej pracy w czystej zagrodzie.
Po kapitulacji Trzeciej Rzeszy rodzice moi powrócili z Berlina i znów zamieszkaliśmy razem. Zabudowania nasze w Grabowcu zostały spalone podczas działań frontowych, a mienie nasze oprócz krowy przepadło. I tak rozpoczął się nasz nowy, trudny start życiowy, ponieważ zaczynaliśmy go od zera. W 1945r. miałem już 11 lat, ale moje przeżycia nie pozwalały mi już być dzieckiem pod względem psychicznym, wojna odcisnęła swoje piętno na mojej psychice.

KONIEC
5.II.1987r.
Żródło: http://www.tnn.pl/tekst.php?s_keyword=Boczkowski+Adolf&idt=2333

 

Powrót >>