Nawigacja
Część III - Władysława Czachórskiego żywot i sprawy

 


Spis treści:

- Życie i twórczość w Monachium
- Życie i twórczość w Monachium i Grabowczyku
- Wycieczki i inne eskapady- Choroba
- Rok 1880
- Rok 1881

 


Życie i twórczość w Monachium 1879-1911


Nowy rok rozpoczął nad szkicem Cmentarz San Miniato z Florencji, kończył też studium Wiocha z gitarą, rozpoczęte w końcu grudnia roku ubiegłego. Miał wiele pomysłów i przenosił je na płótno. Były to: Główka dziewczyny w welonie czarnym ze spuszczoną głową, jak też Głowa kobiety w czerwono-żółtej chustce niby Cyganka.
Dla odprężenia, 11 stycznia, w sobotnie popołudnie, wraz z niemieckim przyjacielem Assmusem, Urbańskim oraz Oknińskim, tramwajem pojechali do dzielnicy Schwabing na lód. Pogoda była piękna, a ogromna arena do ślizgania rozpoście rała się naokoło wyspy. Kapitalnie się ubawił, widocznie z nie poradności kolegów, ale sam ani razu nie leżał i ani razu dru giego nie potrącił.
Kolejnym pomysłem był szkic Zamyślona - dama w białej atłasowej sukni z zarzuconym na głowę czarnym koronko wym welonem. Po wykonaniu tych szkiców przystąpił do „dziewczyny w białej atłasowej sukni z białą różą". Szkic przeniósł na obraz, ale żywił wątpliwości, czy udało mu się przenieść wyobrażenie na płótno. Miał problemy z modelką, poprawiał szkic z nadzieją na znalezienie lepszej - i rzeczy wiście zmiana modela posunęła pracę do przodu. Nie był jed nak zadowolony z dotychczasowej pracy nad tematem. Za radą Brandta, zostawił podmalowamy już obraz i przeniósł ry sunek na drugie płótno, po to, by nie stracić tego, co było w nim dobre. Obrócił płótno na szerokość i zabrał się do pra cy nad figurą dziewczyny - wówczas masa białego atłasu przedstawiała się całkiem przyzwoicie. Doszły do tego jeszcze dwie azalie, dar od pani Brandt, również umieszczone na ob razie. Powstał nowy obraz dziewczyny w białej sukni z białą różą - nieco większy od poprzednio zaniechanego, ale i tam ten artysta kończył. Tym sposobem istniały dwa obrazy: mniejszy i większy. Drugiemu z nich poświęcił Czachórski więcej pracy - poprawiał go bardzo długo i dopiero 24 maja złożył na płótnie podpis.
W dniu otrzymania azalii od pani Brandt atelier Czachórskiego odwiedzili oboje Brandtowie i przyglądali się uważnie obrazowi Aktorzy przed Hamletem, „który od soboty wrócił szczęśliwie do atelier po czterech latach nietknięty. Wi dok taki nie dodaje zachęty do malowania dalszych arcy dzieł".60
Wiemy, ile pracy i czasu (rozpoczął w 1872 ukończył w 1875 roku) oraz nadziei wiązał artysta z tym obrazem, ale - jak zaznaczył Henryk Piątkowski, będący w Monachium w roku, w którym Czachórski zawiesił Hamleta w Kunstve-reinie - obraz ten „nie znalazł szerokiego uznania w kolonii artystycznej. Rzecz była zupełnie inna od tego, co się produ kowało codziennie na rynku sztuki".61 Hamlet czekał na swój dzień.
Wróćmy do dziewczyny w białej sukni i z białą różą: wspól nie z Assmusem, przyjacielem Niemcem, dali mu nazwę: Czy chcesz różę? (125 x 95 cm) i razem z Aktorami przed Hamle tem jako godne, by znalazły się na Wszechświatowej Wysta wie Sztuki w Monachium w lipcu 1879 r., zostały na niej za wieszone.
31 maja Władysław Czachórski wyjechał do Innsbrucka, do studiującego tam Franciszka Poletyły, syna Leopolda, dla któ rego wykonał rysunek ze szkicu olejnego Wyjazd na polowa nie. Nazwał ten rysunek Pożegnanie, gdyż pan Leopold (który miał otrzymać od autora ów prezent po powrocie do kraju), dziedzic Wojsławic i kilku innych majątków oraz tartaków i fabryk mebli w okolicy, brał udział w powstaniu 1831 r. i w randze podpułkownika dowodził pułkiem jazdy. Tymcza sem Władysław zajął się zwiedzaniem Innsbrucka w towarzy stwie kolegów-studentów Franciszka Poletyły: Szalaya i Ba-worowskiego. Potem Władysław i Franciszek wyruszli razem do Werony, gdyż Czachórski pragnął ją pokazać przyjacielowi.
Werona - miasto z IV wieku przed Chrystusem, ważny oś rodek administracyjny cesarstwa rzymskiego, rezydencja Teodoryka Wielkiego, we wczesnym średniowieczu republika włoska współzawodnicząca z Wenecją, Florencją i Mediola nem, bogata waśniami nobilów, fascynowała Czachórskiego. Zachwycał się jej bastionami, bramami pałaców oraz wieloma kościołami z bogatym wyposażeniem wnętrz. Chciał to poka zać młodemu Poletyle, podobnie jak miejsce domniemanego grobu Julii i wiele innych sławnych zakątków tego miasta nad Adygą. Wspólnie odszukali ogród pod ścianą opuszczone go kościółka Dei Capuccino Vechii i sarkofag, który fantazja ludzka przeznaczyła na miejsce spoczynku Julii. Malarz wy konał szkice sarkofagu i wielu innych zabytków Werony.62
Wracając przez Brenner do Monachium zaziębił prawe ucho. Mimo tych dolegliwości 10 czerwca przystąpił do malo wania postaci małego Szernera, synka przyjaciela, a gdy kło poty z uchem się skończyły, namalował szkic Sen wieczny. Czy szkic ten wiązał się artyście z Julią i grobem, gdzie spo częła na zawsze, czy - jak chce biograf Bogumiła Grzegorze-wicz - ma nazwę Sen nocy letniej i został wysnuty z poezji Szekspira i wrażeń po zwiedzeniu Werony?
W lipcu rozpoczął pracę nad wyobrażeniem „trofeów tu reckich" - naszkicował kobietę ze związanymi rękami, kryją cą twarz. Domalował w tle namiot turecki, co wydatnie pod niosło wartość obrazu i nazwał go Branka. Henryk Piątko wski wymienił jeszcze jedną pracę pod rokiem 1879: Przy fortepianie. Jej właścicielem został Marian Chmielowski, którego Czachórski cenił tak jak i Gierymscy63
W lipcu tego roku odnotował Czachórski w Dzienniku wi zytę, jaką złożył mu szwagier Wierusza-Kowalskiego, Wacław Szymanowski (1824-1886), dziennikarz, felietonista w „Tygodniku Ilustrowanym", redaktor „Kuriera Warszawskiego", skupiający wokół pisma najwybitniejszych pisarzy epoki. Roz mawiali o niewyjaśnionych zjawiskach duchowych, np. o Ca-gliostrze, o przepowiadaniu przyszłości.
[Wjówczas wziął moją dłoń i wyczytał na jej zmarszczkach, że linia ży cia między 30-40 rokiem złamana jakimś nagłym wypadkiem. [...] linia ar tystycznych skłonności, gdyby była więcej trochę rozwinięta, to byłbym nierównie potężniejszym artystą. Szczęśliwe przeznaczenie - gwiazdka do pieniędzy, ogromnie rozwinięta strona rozumu, ale brak energii. Jeżeli ulegnę kobiecie, tom przepadł. [...] pierścień Wenus [...] dziwnie wyraźnie półkoliście zatoczony. „Musisz pan być niezmiernie zmysłowy" - zawołał Szymanowski.
Artystę powyższa wróżba bardzo zaciekawiła. Wieczorem oglądał rękę Szernerowi, któremu Szymanowski w dłoń nie patrzył, ale i tak przepowiedział mu długowieczność. Istotnie, Szerner dożył 79 lat, co ówcześnie należało do rzadkości, zwłaszcza wśród mężczyzn.
Wkrótce potem Czachórski przeczytał w „Tygodniku Ilu strowanym" korespondencję z Monachium Michała Wołow skiego. Dziennikarz opisał oglądany przez siebie obraz Czy chcesz różę? i bardzo go chwalił. Szczególnie zachwycony był mistrzowsko wystudiowanym rysunkiem ręki, uważając, że jest godny najznamienitszego artysty. Jednocześnie wytknął Czachórskiemu tematykę obrazów pisząc, że „miast Hamleta czy pięknych dam winien malować wybitne postacie ze swoje go kraju, bo przecież talent jego ma po temu wielkie możli wości".64
Pełny tekst artykułu Wołowskiego wpisał artysta do Dzien nika bez słowa komentarza. Uważał jednak, że przygotowa nie do tematów historycznych ma niewystarczające - mimo wielu rysunków i studiów postaci zawartych w Starożytnoś ciach Polskich 1870.
Artysta w tym okresie prowadził ożywione życie towarzyskie. Niemal codziennie odwiedzał Szernera, Brandta lub Ko walskiego, spotykał się też z Kurellą i Pileckim. Oto krótkie biogramy jego przyjaciół:
Władysław Szerner (1836-1915), malarz rodzajowy i batalista. Po stu diach w warszawskiej Szkole Sztuk Pięknych osiadł na stałe w Monachium (1865). Mieszkał w jednej z pracowni Brandta i kopiował z oryginałów jego obrazy do ilustracji. We własnych obrazach przedstawiał jeźdźców, konie oraz pejzaże okolic Krakowa.
Alfred Wierusz-Kowalski w 1868 roku był w klasie rysunkowej uczniem Hadziewicza. Później kształcił się w Dreźnie, Pradze, w Monachium u Wag nera, a następnie u Józefa Brandta. Powodzenie, jakie wkrótce zdobył na rynku sztuki, sprawiło, że osiadł na stałe w Monachium. Najczęstszym mo tywem jego obrazów były wilki. Tytus Pilecki (1840-1906), malarz urodzony w Starej Wsi pod Keżmarkiem (Słowacja), był synem Karola i Anny z Kostków. Uczył się w Wadowicach, następnie ukończył Instytut Techniczny w Krakowie. W latach 1859/60-1869/70 studiował w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie pod kierunkiem Jana Matejki. Do Mona­chium przybył nieco wcześniej od Czachórskiego, bo wiosną 1869 roku.
Ludwik Kurella, urodzony w 1834. W warszawskiej Szkole Sztuk Pięk nych był ulubionym uczniem Rafała Hadziewicza. Dużo podróżował po Eu ropie. W Monachium był uczniem Kaulbacha, potem Wagnera. Mieszkał w Monachium ponad 30 lat, ale nie nauczył się mówić po niemiecku. Był częstym bywalcem monachijskich restauracji, gdzie spotykali się polscy ar tyści. Malował obrazy o treści religijnej i obyczajowej, chwalone przez kry tyków i kupowane przez kunsthanlerów.
Mimo niedomagań zdrowotnych Czachórski ukończył w tym czasie Brankę, która od razu została zakupiona przez Gaupila z Nowego Jorku za 1000 marek. Natomiast obraz Czy chcesz różę? w wersji mniejszej (ukończony 30 sierpnia 1879 roku) zakupił monachijski marszand Kaeser.
Na otwartą nieco wcześniej światową Wystawę Sztuki w Monachium Czachórski dostarczył dwa swoje obrazy: Czy chcesz różę? i Aktorów przed Hamletem. Był na inauguracji wystawy i cieszył się, że jego płótna są odpowiednio wyeksponowane.

Życie i twórczość w Monachium i Grabowczyku
Wycieczki i inne eskapady
W tym okresie intensywnej pracy nad wykańczaniem obra zów znalazł artysta czas na wycieczki. Na początku sierpnia z Szernerami i z innym towarzystwem odwiedził Passing. Wspomina w Dzienniku o gonitwie za małym jelonkiem (z niejakim Dutkiewiczem), o wspólnym wysiadywaniu pod kasztanami. Czachórski wspinał się na kasztany, złapał jeża i zieloną ćmę, skakał 14 staji wzdłuż łąki. W Starnbergu pły wał z godzinę w tamtejszym jeziorze. 11 sierpnia przyjechał do niego w odwiedziny Godlewski z Warszawy. Poszli razem w góry, na Herzogstand, u podnóża którego rozciąga się jezio ro Kochel - wieczorem byli już na szczycie góry wysokiej na 5000 stóp. Podziwiali widoki: od północy doliny, od południa wspaniałe góry Karmandel. Nie bez trudu zeszli do Walhelm-see. Po noclegu tamże, następnego dnia, lasami, potem brze giem Izary zeszli w południe do Mittenwaldu i wykąpali się w siarczyście zimnej wodzie Izary. Tu napisali listy do domu i ruszyli w dalszą drogę. Granicę Tyrolu przeszli w Schamitz. Odpoczęli w lesie i o godzinie 19.30 stanęli w Terfeld. Ogromna deszczowa chmura sprowadziła ich szybko w dolinę Innu. Dotarli w srogim deszczu do miasteczka Ziel.65
„Jestem wciąż osłabiony i zmęczony" - pisał po tej eskapa dzie Władysław Czachórski w Dzienniku. Mimo to każdego dnia domalowywał w obrazie jakieś detale. Wstawał obolały o godzinę później niż zazwyczaj:
[...] ale o pięknej pogodzie może jakoś robota pójdzie [...] znowu mnie wieczorem bolały piersi [...] koło północy obudziłem się z bólu i resztę nocy nie spałem, a tu malować trzeba energicznie [...] Jestem tak obolały, że boję się prędko chodzić, chociaż przy oddychaniu żadnych nie odczuwam dolegliwości, wszystko wydaje mi się zewnętrzne.
Gdy poczuł się nieco lepiej, po złożeniu pożegnalnych wi zyt i zakupach (malarskich oraz dwóch siodeł) wyruszył w drogę do kraju. Na dworcu w Monachium żegnał go Alfred Wierusz-Kowalski. 7 września 1879 r. zrezygnował z odwie dzenia Orońska, dokąd był przez Brandta zapraszany, i stanął w rodzinnym dworku w Grabowczyku.

Choroba
Mimo radości z pobytu w domu i odwiedzin sąsiadów-ziemian Czachórski czuł się źle. Gdy kuracja miejscowego doktora Kołendowskiego nie przynosiła rezultatów, Władysław w towarzystwie brata wyjechał do Lublina, do doktora Janiszewskiego. „Gazeta Lubelska" z 25 września wydrukowała korespondencję z Monachium o przyznaniu Czachórskiemu złotego medalu za obraz Aktorzy przed Hamletem jako jedynemu Polakowi. Artysta był zdziwiony i nie dowierzał tej wiadomości. Wszak na Wystawie były też obrazy Brandta, Chełmońskiego, Siemiradzkiego, Horowitza i innych Polaków. Otrzymany 2 października list od Wierusza-Kowalskiego z Monachium rozwiał jego wątpliwości, gdyż zawierał oficjalne pismo Komitetu Wystawy o przyznanych medalach.
Uspokojony artysta następnego dnia wysłał list Kowalskiemu z podziękowaniem za wiadomości i udał się do katedry lubelskiej, gdzie wisiał dwa lata wcześniej namalowany obraz jego pędzla przedstawiający biskupa Baranowskiego. Potem poszedł na sumę do kościoła oo. Dominikanów:
[...] trafiłem na sumę z wystawieniem drzewa Krzyża Świętego, którego tam największy kawałek mają, zdobyty kiedyś podobno na ruskich czy moskiewskich kniaziach. Po nabożeństwie ksiądz dawał tę relikwię do całowa nia obecnym i ja więc tego dostąpiłem. Poszedłem następnie za ołtarz i kie dym się przypatrywał dwom starym potretom konefaktorów klasztoru, zwłaszcza Tyszkiewiczowi w stroju fantastycznym, lecz bardzo malowni czym, zagadnął mnie p. Sylwester Tuszowski.66
Wkrótce nadszedł do Czachórskiego list z Warszawy od Ungera, właściciela salonu wystawienniczego, z propozycją ekspozycji Hamleta. Artysta wyraził zgodę. „Gazeta Polska" w dziale „Wiadomości bieżące" niedługo potem zamieściła ogłoszenia: „Hamlet, słynny obraz Władysława Czachórskie go, zawieszony zostanie od soboty w Salonie Ungra"; „Hamlet Czachórskiego ściąga coraz większą ilość ciekawych, dlate go ostrzegamy pragnących widzieć piękny ten obraz, że po południu Salon Ungra otwarty jest dopiero od piątej wieczo rem"67.
Henryk Sienkiewicz po obejrzeniu obrazu z uzaniem komentował dzieło, „w którym wytrwałość artystyczna i dobry smak połączyły się z najrzetelniejszym i prawdziwie poetyc kim talentem. Pracę tam widać sumienną i długą, ale i ów dar wyjątkowy jako promień oświecający głowy wybrańców, ów polot, który fiat ubi vult, nie wiadomo skąd się bierze, a w ślicznych dziełach się objawia, którego ani kupić, ani wymodlić, ani pracą nabyć nie można".68
Po kuracji w Lublinie powrócił artysta do Grabowczyka i malował Martwą naturę do jadalnego pokoju. Przedstawiała świeże jarzyny z ogrodu. Zapraszany był do Wojsławic przez Leopolda Poletyłę i jego brata Witolda do Wólki Putnowiec-kiej. W Wólce między innymi narysował plan powiększonego ogrodu i sadu. Tak w jednym, jak i w drugim majątku Polety-łów, zasobnych w duże kompleksy leśne, było sporo zwierza i artysta brał udział w urządzanych tam polowaniach. Oto re lacja z jednego z nich: Po śniadaniu ruszyliśmy do lasu. W pierwszym miocie [przestrzeń oto czona myśliwymi i nagonką] postrzeliłem zająca, przysiadał, przysiadał i drapnął w krzaki, i przepadł z oczu [...] Leśniczy zabił zająca, ja drugiego i na tym koniec, zrobiliśmy dziesięć miotów. Obiad jedliśmy z adoracją, wart był naszego apetytu.69
Następnego dnia artysta był zajęty w ogrodzie w Wólce: wytyczał linię drogi konnej w parku, który - jak zapisał w Dzienniku - Jeśli kiedyś urośnie, wcale niezgorzej będzie wyglądał".
Często bywał w Wojsławicach (8 km od Grabowczyka) i Kraśniczynie, kolejnym majątku Poletyłów. Tu trafiło się wielkie polowanie:
[...] w lesie stanęliśmy o 12-tej - zakładamy pierwszy miot. Dańczuk, strzelec pana Witolda, palnął gdzieś przy obławie, potem słyszymy psy... wi dać prowadziły stado dzików, ale zamiast na nas, wyszły na sanki i tylko na Wojciechowskiego (siostrzeńca Poletyły, syna Tytusa Wojciechowskiego z Poturzyna, przyjaciela Szopena), wyszła postrzelona maciora, dwa razy palnął i położył ją L...J meldunek o pojedynku [dziku] pod Krętem - no i hu zia! [...] doszedłem ze 200 kroków, stoję, słychać psy, idę za dzikiem akurat na sam róg, na strzelców. „Pilnuje" - krzyknął Dańczuk. Czekam, rychło ktoś palnie, nic, ale psy nawracają się nazad.
Wtem tarach, tarach - hycnął hycel jak stodoła bokiem, potem zwraca się i kiedy dopadał do ściany, błysnąłem mu loftkami na chybił trafił i jesz-czem go w krzakach raz zobaczył i cicho - nabiłem lufę drugą i idę w to miejsce, wylazł z krzaków i Dańczuk, i jeszcze jeden leśniczy na koniu szu kają farby, więc przestrzelony na wylot. Brawo! [...] Tak tedy padł mój pierw szy strzał do dzika i to do pojedynka i dzięki Bogu nie na wiatr.70Nazajutrz polowanie kontynuowano w oddalonym od Kraśniczyna Chełmcu. Trofea: jedna maciora i dwa lisy Wojciechowskiego 15 dzików wymknęło się z obławy. Hubertus wł wesoły, wina doskonałe, poczem pojechali do Wojsławic, a przed gankiem pojedynek i wilczyca. Co? Jak? Jeden leśni czy mówi: „To ten, co go pan Czachórski pod Krętem postrze lił w środę".
25 listopada zaczął Czachórski studium kominka, mające go się przydać do obrazu Dziewczyna paląca list miłosny. Zro bił do tego szkic.
Koniec listopada sypnął gęstym śniegiem. Była taka zwieją, że ledwie wrócił z Grabowca, gdzie był u ks. Kamińskiego i dr. Kolendowskiego: Siedzieliśmy przysypani śniegiem jak zając pod budką. Robimy ładunki i lejemy kule. Dźwignia na lanie kul to jakaś mistyczna robota. Zaraz przy pomina mi się czarownica na łopacie. 29 listopada, w dzień rocznicy - tak ważnej dla rodziny -śmierci męża i ojca, Wiktora Czachórskiego, obaj synowie z matką udali się do kościoła w Grabowcu na mszę świętą ża łobną „za duszę Ojca Najdroższego". W tych dniach skończył też Władysław szkic biograficzny o Arturze Grottgerze:
[...] przykre zakończenie i hańba dla Polaków, że z zamożniejszych nikt śmiertelnie choremu Grottgerowi nie chciał w Paryżu dać pomocy na po dróż na południe Francji.
Władysław Czachórski, wielbiciel talentu Grottgera, zafas cynowany był zwłaszcza obrazem Alegoria wojny i gdy czytano w salonie Poletyłów w Wojsławicach (przy dość licznie zgroma dzonym towarzystwie) w czasopiśmie „Nowoje Wremia" o pojednaniu się Moskali z Polakami, zapisał w Dzienniku:
Co za myśli, jakież to ma być to pojednanie? Ograbili nas ze wszystkie go, nic nie oddają, chociażby i wszystko nam oddali, to czyż nam wrócą na szą krew i łzy?71
Stanęli mu przed oczami koledzy ze starszych klas licealnych z Lublina, którzy poszli do szeregów powstańczych. W Monachium stykał się codziennie z Adamem Chmielow skim, który stracił w powstaniu nogę, z Ludomirem Benedyk-towiczem o kalekich rękach (stracił w powstaniu część ręki prawej i przedramię lewej). Wspominał Maksymiliana Gie-rymskiego, zgasłego przed pięcioma laty w Reichenhal oraz represjonowanego za udział w przygotowaniach do powszania Alfreda Romera.
Tymczasem ukończył studium kominka, uczestniczył jesz cze w kilku polowaniach i spotkaniach okolicznego ziemiań-stwa i rodziny.
Na święta Bożego Narodzenia przyjechali do Grabowczyka Godlewscy z Warszawy. Zasiedli do wieczerzy wigilijnej przy stole z sianem pod obrusem, udekorowanym owocami i pie czywem z tradycyjną rybą i postnymi potrawami. Po kątach pokoju rozstawione stały snopy zboża. Wszystko miało miły pozór właściwy temu dniowi. Czachórski żałował, że nie mógł pojechać na pasterkę
[...] bo noc była cudowna, księżyc świecił nad białym, cichym krajobra zem, tu i ówdzie światełko zamigotało w chatce, a drogą mijały i nikły w dali cienie ludzi zdążających zanucić pieśni przy żłóbku Chrystusa. Dawno już tak miłych chwil nie przeżywaliśmy razem w naszym domku.72
W drugi dzień świąt gościem w dworku był ksiądz Kamiński. Został trochę dłużej i opowiadał ciekawe rzeczy o prześla dowaniu religijnym stosowanym przez rząd carski wobec miejscowych i okolicznych unitów.
Mścisław Godlewski, zmuszony obowiązkami redaktora „Niwy", odjechał do Warszawy rano 28 grudnia. Jego żona Maria została i artysta kontynuował jej potret, zaczęty 27 grudnia.
Ostatni dzień 1879 roku upłynął na wizycie Władysława Kiełczewskiego z Hajownik i Franciszka Poletyły z Wojsławic. Artysta malował portret Marii Godlewskiej. Staś grał, a Fra nus Poletyło śpiewał. Nad wieczorem zerwała się straszna za mieć śnieżna, ale - jak zanotował autor - Dziennika: „Stary rok jeszcze, rzec można, nie najgorszy i zakończony szczęśli wie".

Rok 1880
W styczniu Władysław Czachórski malował nadal portret Marii Godlewskiej, ale nie był z niego zadowolony. Kuzynka wyjechała do Warszawy 10 stycznia, a on zajął się genealogią rodu do przygotowywanej w Lublinie legitymizacji szlachec kiej. W trakcie tego zajęcia otrzymał „Ateneum" z recenzją o Hamlecie w rubryce „Kronika miesięczna". Nie ukrywał za dowolenia:
W salonie artystycznym Ungra oprócz obrazu Matejki pan Czachórski dał nam świetny obraz Hamleta z aktorami. Zręczna kompozycja, popraw ność rysunku, elegancja wykończenia, łudzące oddanie natury we wszel kich szczegółach, a nade wszystkim figura deklamującego aktora i twarz słuchającego Hamleta przykuwają do siebie oczy widza. Czytasz na twarzy księcia, jak silnego doznaje wrażenia, jak żywo w wyobraźni sobie przed stawia deklamującego scenę i sam duchowy bierze w niej udział. Nie dziw przeto, że obraz ten nagrodzony został medalem.73
24 stycznia rozpoczął większy szkic z Decamerona Boccac-cia, który nazwał Wesoła kompanijka. Siedem dam i trzech kawalerów prowadzi lekkę rozmowę, pełną anegdot. Jedna z figur szczególnie przypadła mu do gustu, bo zrozumiale od twarzała opowiadającego anegdotki. Szkic podobał się księdzu Kamińskiemu.
Artysta nie czuł się zupełnie zdrowy, pozostawał cały czas w domu z zalecenia doktora Kolendowskiego. Malował i dużo czytał, wykorzystując cudowną pogodę, gdyż słońce grzało przez szyby 14 lutego doktor zezwolił mu wyjść z domu, a on potraktował to jako zgodę na wyjazd do Monachium. Robił więc wizyty pożegnalne, poczynając od Skomoroch Małych Michała Skomorowskiego, dalej przez Łaziska Skawińskich i Iłowiec Malczewskich. Tu pozostawił brata i księdza Kamińskiego, a sam przez Skierbieszów udał się do Kraśniczyna.
Drogę miał fatalną, głębokie wyboje i tak się konie zapada ły, że ledwie dojechał przy ciemniejącym zmroku. Nie zastał właścicieli i zamierzał jechać do Wojsławic, ale gościnny Radoński, rządca majątku, zatrzymał go na noc. Kurzawica i za dymka nie pozwalały myśleć o dalszej jeździe. Tu dowiedział się, że w Poznańskiem we wsi Strzyżów koło Pleszewa żyją Czachórscy: ojciec i syn. Następnego dnia, mimo strasznego wiatru i śniegu wiejącego w oczy, przy dwunastostopniowym mrozie stanął w Wojsławicach. Prócz gospodarzy zastał tu do ktora Kolendowskiego.
W międzyczasie nadszedł z Monachium list od Brandta o sprzyjającej hossie na obrazy. Malarz dopytywał, dlaczego Władysław nie przyjeżdża, a ponadto prosił o zakup czterech koni dla siebie. Tę prośbę spełnić miał brat artysty, Stani sław, który, będąc już raz w Orońsku, po powrocie wiele opo wiadał o tym majątku.
„Mama smutnieje przez to, ale los mój taki, że trzeba dom opuścić", notował w Dzienniku Czachórski.
5 marca pożegnał matkę, dom, najmilszy oku horyzont i przez swoje pola i las ruszył z bratem do Wojsławic. Tu po żegnał się z panem Leopoldem nad butelką szampana i wy ruszył dalej. W Lublinie otrzymał paszport i w wagonie spot kał doktora Janiszewskiego jadącego do Puław. Z Dęblina obaj bracia (Stanisław towarzyszył mu do Warszawy) udali się do majątku Gąski, dla odwiedzenia i pożegnania wujostwa Nowowiejskich, którzy oczekiwali ich z obiadem. Czas był śli czny. Zanotował:
[...] chodziłem ze Stasiem poza ogrodem, słyszeliśmy pierwsze skowron ki. Wieczorem graliśmy dużo. Zakwaterowali nas na pięterku, w mieszka niu urządzonym dla biednego wujostwa. Śliczne pokoiki, a jaki miły widok na ogród, zalane łąki i lasy, i pola podlaskie równe jak woda.
Wstali rano, po śniadaniu spacer. Chcieli jechać dalej, jed nakże ich zatrzymano na obiad. Po obiedzie zajechał jakiś biedny ułaskawiony sybirak, rodem zza Wisły, jurysta. Wspar li go wujostwo, jak mogli. „Naopowiadał nam różnych rzeczy o swej doli i po herbacie pojechał do najbliższego dworu. Nie dla malarza, ale dla literata piękny byłby to ustęp z naszego życia przykrego".74
W Warszawie stanęli u Godlewskich, obecna była tylko Maria z panną Niemojewską i Heleną Godlewską - przyszli też wujostwo Popielowie. U Godlewskich poznali Sienkiewicza, współpracownika Mścisława w „Niwie", z którego piękną nowelą Z pamiętnika poznańskiego nauczyciela (czytając ją na głos) zapoznali się w pierwszy dzień Nowego Roku w Grabowczyku. Składali wizyty znajomym: Padlewskiemu i Alek sandrowi Gierymskiemu. Ten miał pracownię na piątym pię trze w kopule nowego domu. Na ścianach wisiało sporo szki ców i studiów z Rzymu i wiele fotografii ze starych mistrzów. Między kolegami z Monachium, poza rozmowami o malar stwie, stosunkach towarzyskich i społecznych doszło do kon trowersyjnej dyskusji światopoglądowej. Gierymski mówił o postępie, socjalizmie i jego ideach, a Czachórski uważał, iż są one niemożliwe do wcielenia w praktyce. Gierymski był wprost ateistą, oni zaś chrześcijanami i katolikami. Po nie mal trzygodzinnej burzliwej dyspucie pożegnali go i zostali przez niego odprowadzeni przez kilka ulic. Dziękował im, że go odwiedzili, bo tylko z nimi mógł się serdecznie wygadać.75
Tę niezbyt przyjemną - zwłaszcza dla Stanisława - wizytę wynagrodził im wieczór u Godlewskich, gdzie przypadkowo zebrało się wyborne towarzystwo: Był Sienkiewicz, Rębowski, panna Janina, ciotka Popielowa, Stefan Godlewski, Staś Popiel. Herbata, potem rysowanie karykatur, w trakcie te go śpiew i muzyka.
Czachórski rysował Sienkiewicza, on jego, Staś pannę Ja ninę, potem Władysław narysował Stasia Popiela jako kleryka „świeżo przybyłego z Rzymu, co się bardzo podobało towarzy stwu".76
Był jeszcze jeden wieczór u Godlewskich, na którym Sien kiewicz czytał „nowellę tylko co wyszła spod pióra, z życia amerykańskiego", a po skończeniu czytania „dużo opowiadał o życiu myśliwskim, jakie prowadził w Kaliforni, o kwiatach, strumieniach i wolności, która nigdy nie przedstawia się tak całkowicie, jak wśród natury dziewiczej". Uzupełnieniem artystycznej oprawy wieczoru był koncert brata malarza - Sta nisława, który dużo grał z Fausta.
W wolnym dniu odwiedził artysta wystawę w Salonie Un-gera. Obejrzał udany portret Modrzejewskiej Ajdukiewicza oraz okropnie, według niego, nędzną rzecz Siemiradzkiego On i ona, którą potraktował jak czysty oleodruk.
Stanisław po dokonanych zakupach w Warszawie wrócił do Grabowczyka, a Władysław ruszył do Monachium. W drodze do Krakowa miał miłe towarzystwo Edwarda Odyńca, przyja ciela Mickiewicza. Okazało się, że Odyniec był też przyjacie lem biskupa Baranowskiego i miał fotografię portretu nama lowanego przez Czachórskiego. Znał również szkic Panicz i dziewczyna i radził artyście ubrać panicza z angielska w czerwony reitrak. Na granicy w Szczakowej zjedli razem obiad i uporali się wspólnie z rewizją bagażu. Między Szcza kową a Krakowem droga mile upływała z Odyńcem deklamu jącym ballady wieszcza.
Kraków, zwłaszcza odnowione Sukiennice i Rynek, wywar ły na Czachórskim bardzo korzystne wrażenie. Notował w Dzienniku:
[...] nie wyobrażałem sobie, aby Kraków zdobył się na taką piękną re staurację starożytnego kazimierskiego budynku - to całkiem po włosku.77
Odwiedził przy okazji Kossaków - Matejko był nieuchwytny, więc pożegnał babcię Stamirowską i Odyńca, przebywają cego u córki i przez Wiedeń odjechał do Monachium. Tu wy najął atelier na Schillerstrasse 26, a mieszkanie przy Lem-derstrasse 20. Od razu namalował dwa obrazy dla Kaessera i wszedł w dawny tryb życia:
Bywałem co wieczór zapraszany do Brandtów, to do Szernera lub Ko walskich. Czas mi wieczorami mile przechodził.78
W marcu odwiedził go Milewski i bawił u niego dwa dni. Dużo rozmawiali. Wynalazł Czachórskiemu kupca na Hamle ta, jednakże -jak się okazało - nie bardzo odpowiedzialnego.W końcu maja Władysław Czachórski wraz z Kowalskim, który pożyczył mu 100 marek, wyjechali na tydzień do Pary ża. Zwiedzili Folie Bergere, byli w Comedie Francaise, podzi wiali w foyer sławną statuę Woltera i biusty poetów. Duże wrażenie wywarło na nich piękno kościoła Sainte Chapelle. „Nic piękniejszego w życiu nie widziałem" - notował artysta w Dzienniku. Dwa razy byli w Luwrze i we wszystkich muze ach, odwiedzili Luksemburg.
W Paryżu wizytowali Godebskich, Chełmońskiego i Szynd lera, który ich serdecznie przyjął. Odwiedzili też państwa Chlebowskich, w ich ślicznym, urządzonym po turecku, hote liku.79
W czerwcu 1880 roku Władysław Czachórski otrzymał za mówienie na trzy obrazy. Jeden do Ameryki, dwa do Dusseldorfu. 1 lipca odnotował: „skończyłem szczęśliwie List miłosny" (pannę palącą list miłosny w kominku), a następne go dnia poprawiał odpowiednio drugi obraz, nazwany też List miłosny (kawalera piszącego list miłosny). Oba obrazy zamó wił Kaesser dla Wimmera, za każdy płacąc po 1350 marek.
Latem artysta wyjechał z Kowalskim i jego teściem do Pas-senhafen, dla krótkiego wypoczynku. Pieszo chodzili do Feld-fing, gdzie niedawno mieszkała cesarzowa Austrii, a potem lasami nad jeziorem. W czasie deszczu w swoim pokoiku na pięterku czytał Litwosa Listy z podróży.
Przed wyruszeniem na ów wypoczynek w czerwcu na je den dzień zatrzymał się u Czachórskiego w Monachium Fran ciszek Pole tyło. Wracał spłukany finansowo eskapadą do Pa ryża, dokąd zaciągnęła go piękna Włoszka. W przeddzień ar tysta zamówił u krawca kostium van Dyckowski, dostarczając mu czarny atłas na spodnie i rękawy, a ponadto zawczasu ku pił piękną inkrustowaną szpadę. W związku z tym artysta re wizytował Frania Poletyłę w Innsbrucku i bawił tam dwa dni dla pięknej doliny Innu i miasta leżącego jak rozsypane ka mienie, jak też dla towarzystwa Frania, jego stryjecznego brata Jasia i Szalaya. Franio wyspowiadał się mu z ukrywa­nego przed rodzicami pobytu w Paryżu i zwierzył się, że już listownie ich przeprosił. Artysta, ucieszony i uspokojony skru chą przyjaciela, wrócił do Monachium, do pracy nad obrazem. 30 lipca otrzymał trzy listy z domu: od Stasia, od Sienkie wicza i doktora Kolendowskiego. Same dobre wiadomości: o skończonych sianokosach, zebranym rzepaku, pięknym zbożu ozimym. Sienkiewicz opisał mu kawalkady wieczorne, zabicie turkawki zdziecinniałej ze starości i zwierzył się z te go, że pisze pamiętnik z XVII wieku (Niewola tatarska). Wcześniej brat donosił, że Sienkiewicz przebywa w Grabow-czyku od 1 lipca i że jest z pobytu bardzo zadowolony. Sien kiewicz z kolei zapewniał Władysława, że mimo koniecznego wyjazdu do Warszawy, do Grabowczyka wróci jesienią.80
Artysta malował nadal kawalera piszącego list: raz nogi -rzecz najważniejszą w całym obrazie, innym razem dostał ko-let (krótka kurtka do konnej jazdy) z czarnego sukna z czar ną tasiemką i zaraz „ubrał" w nią kawalera na obrazie, dalej robił skrzynię rzeźbioną, na której siedział piszący.
Równocześnie przychodziły kolejne listy z domu. Domow nicy opisywali mu, co robią, co jedzą, jak go wyglądają, a on miał jeszcze przed sobą ze dwa tygodnie pracy. Zamówił ramy do portretu pani Milewskiej, a do ram do portretu Stasia i Mani kazał zbić silną pakę, by je razem wyekspediować.
Ucieszył się też z przyjazdu Szernera. Miał z kim rozma wiać. Po kolacji chodził do niego na herbatę i grywał na jego fortepianie. Zamówił też ramy do fotografii Hamleta i do szkicu Maksa Gierymskiego Wyjazd na polowanie. Postano wił też zabrać ze sobą do Grabowczyka portret pani Milew skiej, by tam go tańszym kosztem wykończyć.
W obrazie Kawalera piszącego list skończył dywan i stół. Poprawił głowę, która wyglądała po tych poprawkach o wiele lepiej:
[...] i to się stało tak łatwym sposobem, że zrobiwszy nie mogłem się nadziwić, czemu dwa czy trzy dni przemęczyłem się tak straszliwie nad jej malowaniem. Skrobałem i przerabiałem - wszystko zależy od szczęśliwej chwili i od przypadku.
Skończył podłogę, namalował kapelusz i pióro zatknął na kałamarzu, żeby kawaler miał czym napisać list miłosny. List tedy napisany i obraz skończony. Zawiadomiłem o tym Kaessra, że by sobie obejrzał i zabrał.81
W wolny od malowania dzień 25 sierpnia obchodził wraz z Bawarczykami „Wittelsbacher-Fest". Miasto udekorowane było flagami. Popołudnie spędził razem z Kowalskim i Do-bieckim z Warszawy w Nymphenburgu, zwiedzając trzy pała cyki w tutejszym parku. Wieczorem byli w teatrze na specjal nie opracowanej na tę okazję sztuce Drei Kusse. Są w niej ustępy z panowania kurfustra Maksymiliana Emanuela. Jed ną z bohaterek sztuki była jego żona Kunegunda Sobieska, córka króla Jana Sobieskiego.
Przed samym wyjazdem do domu robił jeszcze pospieszne sprawunki. Wieczorem 27 sierpnia zaprosił na kolację Szer nera i Kowalskiego, wypili razem butelkę tokaju na zakoń czenie udanego sezonu. Pożegnał się jeszcze z Assmusem, najbardziej sobie życzliwym Niemcem, i na dworzec, gdzie oczekiwał na niego poczciwy Szerner. Z Warszawy wyjechał razem z Godlewskimi i stanęli w Grabowczyku 4 września. Dom zastali pełen krewnych ze strony Popielów. Mścisław bawił tam dwa tygodnie. Polowali na ptaszki i zające, tak w okolicach Grabowczyka, jak i w Wojsławicach i Wólce, cza sem w Kraśniczynie - z chartami w lesie lub w polu, jak wy padło.
Władysław Czachórski kontynuował w Grabowczyku malowanie potretu Marii Godlewskiej, jednakże ona musiała wy jechać do Warszawy, gdyż nie czuła się dobrze i zachorował mały synek Godlewskich. W związku z tymi utrudnieniami artysta ukończył ten portret dopiero w grudniu.
W końcu października do Grabowczyka przyjechał Sienkiewicz, na trzy dni tylko. W Wojsławicach, dokąd przywiózł go Zyd pocztą konną, był gościnie powitany przez dom Pole-tyłów. Franciszek przed stajnią prezentował Sienkiewiczowi konia krwi arabskiej, „Chrobrego", strasząc go kapeluszem. Czachórskiemu wydał się ten koń niczym ożywiony marmur. Do Grabowczyka zdążali nocą, przy księżycu. Staś jechał kon no przodem, za nim w powozie podążali Sienkiewicz z Włady sławem. Nazajutrz, po odpoczynku, jeździli konno we trzech okolicznymi wsiami, odwiedzając tamtejszych ziemian. Górzysta okolica, jary i głębokie wąwozy Dańczypola, Grabowca i Skomoroch były bodźcami dla Sienkiewicza, by bogatą his torię Kresów opisać w kilka lat później w Ogniem i mieczem. Na tak zwanych wałach koło wioski Gliniska Sienkiewicz zro bił szkic z myślą o scenach oblężenia Zbaraża. Władysław Czachórski zanotował: Sienkiewicz przywiózł ze sobą szkice historyczne Kubali. Co tam za prze pyszne obrazy bitew pod Sokalem i pod Beresteczkiem. Tylko malować.82
Znowuśmy się malowali - ale już nie było komu tak ciekawych czytywać rzeczy - pisarz nie dał się dłużej prosić i pojechał asystować próbom swego nowego dramatu Na jedną kartę.^
4 listopada przyjechał ponownie do Grabowczyka Godlew ski. Było świetne polowanie i „Hubertus" w Wojsławicach. Tam ubił Mścisław zaraz w pierwszym miocie dużą maciorę, potem jarząbka i lisa. Został królem polowania.
Tymczasem artysta ukończył potret Milewskiej (według fo tografii) i wziął się z ochotą do malowania potretu Stasia -w stroju van Dycka. Wieczorami snuł plany budowy przyszłe go domu w Grabowczyku, podług pałacyku Amalienburg w Nymphenburgu. Jesień sprzyjała bardzo ogrodowi, toteż z bratem sadzili drzewa owocowe w sadku, bowiem zeszłoro czna wiosna połowę ich wymroziła. Dosadzili w różnych miej scach drzew dzikich na skrajach i klombach, zrobili ze 400 kroków parkanowego szpaleru grabowego, trochę wierzb roz rzucili na podłączu.
Władysław sprzedał we Lwowie Czy chcesz różę? za 600 reńskich: „mało, ale i to coś znaczy". Z tego 125 reńskich posłał babci Stamierowskiej.
Brał również udział w polowaniu świątecznym w Poturzy-nie u młodych Władysławostwa Wojciechowskich. Zaproszo nych było 20 ziemian. „Zabiliśmy 3 kozły, parę lisów i 80 zaję cy" - notował. On strzelił 10 razy i zabił 7 zajęcy.84
Już pod rokiem 1881 artysta wspomina wydarzenia z polo wań w końcu grudnia minionego roku. Mianowicie w ostat nim polowaniu w Kraśniczynie postrzelił ogromnego pojedyn ka, ale zwierz poszedł - tropili go nazajutrz, przespał się w kałuży krwi i powędrował w cudze lasy. W Wojsławicach natomiast ustrzelił warchlaka.
Miały też miejsce w Kraśniczynie tak zwane „żywe obra zy". Inicjatywa wyszła z Kraśniczyna, oni ze Stasiem ją pod chwycili. Kopalnią do pomysłów był Pan Tadeusz Mickiewi cza, reżyserem - Władysław, Staś grał rolę ułana, Jadwiga Po-letyłówna - Zosię. Wzięli się do szycia munduru według ry sunku księcia Józefa. Zdobyli kask. Godlewska uszyła ze wstęgi kołnierz 2 pułku, ktoś dostarczył galony i błyszczące guziki. Zrobili przegląd - ułan wyglądał doskonale. Franio miał postarać się o szablę, ale nic nie zrobił. Zanotował w dzienniku: Dopiero z Tolkiem Horodyskim zabraliśmy się do roboty. Wszyscy mło dzi musieli zabrać się i pomagać. Chłopcy stajenni zrobili estradę z sośniny i brzeziny jako miejsce dla orkiestry. Nadszedł obiad. W tym przedstawie niu każdy się przebrał, w co miał. Bez próby ustawiłem obrazy, jeden po drugim:
I. Panicz z dziewczyną: paniczem był hrabia Czosnowski z Galicji, ku zyn pani Poletyłowej z panną [nieczytelne] Szaley, przy niej [nieczytelne] skubała „Kudłata" grzecznie [nieczytelne].
II. Telimena ? i hr. Franus .... ?
III. Ułan i Zosia. Ułan z ręką na temblaku, trzymający Zosię za rękę [nieczytelnej. Na żądanie musieliśmy drugi raz pokazać obraz. Brawo było serdeczne. To był punkt kulminacyjny przedstawiania. Nastąpiły:
IV Weneckie zapusty. Kto żył, to się na scenie kręcił. Tołebonie [Horo-dyscy?] po krakowsku, Franio po wiedeńsku, tak samo... panny Poletyło i Szaley i II grupa po wiedeńsku. Ja - po vandyckowsku. Z estrady poszliś my do salonu, po przedstawieniu były tańce, najpiękniej wypadł mazur. Po-woliśmy się rozjeżdżali. Około 5-tej poszli spać uszczęśliwieni. Zebranie by ło nieliczne. Okolica miała o czem gadać na dwa tygodnie, dodając...
Podobnie jak w ubiegłym roku, 14 lutego Władysław Czachórski opuścił Grabowczyk wraz z bratem Stanisławem. Biedna Mama została sama jedna w domu. Po drodze wstąpili do Wojsławic, gdzie zatrzymano ich na obiad. Byli wszyscy trzej Poletyłowie: Leopold, Witold z Wólki i Wojciech z Kraśniczyna. Pan Leopold wypił szampanem zdrowie gości. Władysław grał na cztery ręce z hrabiną.

Rok 1881
Jak zawsze droga prowadziła z Wojsławic do Chełma. Zatrzymali się przed Lublinem w majątku pana Augusta Tuszyńskiego. Ulokowani zostali bardzo wygodnie na piętrze. Nazajutrz powitali panią Tuszyńską, jej siostrę i dwoje dzieci. Dom, w którym zagościli, był nowy, duży, wewnątrz wygodny, ale z mankamentem otwierania się drzwi do siebie. Naokoło kilkadziesiąt starych drzew, stawek, dalej kępa olchowa, za nią kępa lśniącego czarnego bzu - budynki nowe i stare. „Nasz Grabowczyk ładniejszy" - doszli do wniosku obaj bra cia. Po kolacji pojechali przy księżycu saniami do Minkowic i postrzeliwszy, tak jak wczoraj, zające, spod figury przy dro dze wrócili na noc do dworku w Kawęczynie.
Z Lublina - po otrzymaniu przez Czachórskiego paszportu - udali się bracia do Warszawy.
Ledwośmy się rozpakowali z bagażami, przyszedł Litwos. „Czy Cza-chórscy przyjechali?" Mania go okłamała moment, aleśmy zaraz z dwóch drzwi wyszli i prawda się wydała. Od miesiąca się o nas pytał.85
W Warszawie zatrzymał się Czachórski na tydzień. Poznał u Godlewskich panią Wrotnowską. Następnego dnia z Godlew skim złożyli jej wizytę, a na kolejny wieczór zaprosili ją na herbatę. Przedtem był pan Wrotnowski, ale nie zastał nas. Mieszkanie zapełnio ne różnymi starymi gracikami i obrazami, z gustem rozmaicie poumiesz czanymi, pięknych kilkanaście miniatur - a co mi najwięcej w pamięci zo stało, to żaba z brązu, bardzo naturalistycznie zrobiona, z owym aroganc kim wyrazem oczu i rozdziawioną paszczęką, cudaczna, siedząc kiedyś na jakiejś fontannie żygała wodą.
Powiesił na wystawie portret Mani wykończony w Grabowczyku. Świat ła ani kawałka dobrego nie było, wszędzie się obrazy błyszczały. Odwiedzi liśmy panią Anzelmową, u niej spotkałem pana Cypriana Lachnickiego,
któremu się zdawało, że jestem jego uczniem. Dziwnie to się śmieje ten szambelan.86
Rębowski i Dembowski na naszą intencję herbatkę z winem urządzili, którąśmy w postaci bardzo sympatycznego węgrzyna wydudlili po całej bu telce i w różanych humorach wrócili do domu. Z obydwoma tymi panami zwiedzaliśmy piwnice i winiarnie Fukiera na Starym Mieście - bardzo ciekawe nory. Była zabawna herbatka u Godlewskich, na którą każdy poznosił, co kie dy do kogo przegrał. Pierwsza weszła pani Wrotnowską z koszykiem bułek i kajzerek. Litwos przyniósł 2 funty cukierków przegranych do nas za ma zurka szopenowskiego, pan Kłobukowski stary butelkę szampana, Rębo wski pomarańcze itp. Był i pan Wrotnowski i Kłobukowski młody. Bawiliś my się doskonale, nawet tańczono menueta: pani Wrotnowską z Litwosem przebranym w mój kostium vandyckowski.
Tydzień cały przeminął szybko w ciągłych przyjemnościach życia towa rzyskiego, jakie tylko Warszawa daje. Wreszcie 22 lutego, o 9 wieczornym sznelzugiem z przykrością odjechałem.87
Staś odprowadził go na kolej i widział go jeszcze moment z wagonu, na tle śniegu w ciemnej, długiej burce.
O świcie na granicy w Szczakowej pociąg zatrzymał się. Po rewizji podszedł do niego - po ustaleniu tożsamości u żandar ma - pan Konstanty Zamojski. Kilka minut wcześniej siedzie li przy jednym stole, przy którym hrabia pił kawę.
Przeprosiłem, żem go nie poznał. Jechaliśmy do Trzebini razem, ubole wał nad utratą 46 reńskich, które lokaj jego za ukrywanie papierosów w kufrze zapłacił. Pan Zamojski jechał na ślub brata swego Jana z panną de Pelisier [?], ale wstępował do Krakowa, więceśmy się prędko rozstać musieli. Odprowadził mnie do wagonu i obiecał wracając do kraju wstąpić do Monachium, którego nie znał.88
26 lutego artysta stanął w Monachium i o 5 rano zajechał do „Cafe Criwet", gdzie przez dwa tygodnie kwaterował.
86 Cyprian Lachnicki (1824-1906), kawaler Orderu Św. Stanisława. Kie rował klasą rysunkową, a w latach 1876-1906 był honorowym dyrektorem Muzeum. Lucjan Wrotnowski, ziemianin, adwokat. Wiceprzewodniczący Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych, organizator wystaw artystycz nych. Aleksander Kłobukowski (1820-1903), ziemianin, działacz i pisarz gospodarczy, organizator Towarzystwa Kredytowego Ziemskiego. Kłobuko wski młody (Kłobukowski Stanisław [?] 1854-1917), działacz społeczny, ekonomista, podróżnik.Wkrótce za radą Szernera urządził sobie pokoik przy atelier, gdzie zamieszkał. Był wdzięczny Szernerowi, bo ile razy otworzył okno, widział ogródek.
Przyjaciół zastał wprawdzie zdrowych, ale poturbowanych: przy pożarze obok Kiinstlervereinu Brandt uciekając naru szył sobie palec, a Kowalskiemu zgnietli goleń i zastał go z unieruchomioną nogą w fotelu. Dziewięciu Niemców zmar ło z poparzenia, paru ledwie wyzdrowiało, a miało to miejsce 19 lutego w piątek.
Z pracy malarskiej, do której przystąpił, skończył najpierw obraz Dwoje młodych przy kominku (Poufna rozmowa) i wy słał go Schultemu.
Z kolei zabrał się do dwóch zamówień z Nowego Jorku: Dziewczyny z książką i do małego obrazka Zakonnica. Obiecy wał sobie, że za otrzymane za nie honoraria pojedzie ze Sta-siem do Paryża, gdy ten upora się z robotami rolnymi w Gra-bowczyku. Stało się, że brat przyjechał już w pierwszych dniach maja. Jednocześnie Zakonnica tak bardzo spodobała się Kaesserowi, że na usilne jego prośby Czachórski wykonał replikę i otrzymał 600 franków zapłaty. Suma ta wystarczała na Paryż.
Stanisław zwiedzał tymczasem Monachium, po długiej w nim nieobecności. Władysław spieszył się z malowaniem jak nigdy przedtem, by móc wyruszyć do Paryża, a tu pojawi ły się dwie przeszkody: przyjechał Franio Poletyło z Innsbru-cka i zaraz po nim Milewski z Paryża. W trakcie rozmowy z nimi o obrazach przybył do atelier adiutant księcia Luitpol-da z zaproszeniem na jutrzejszy obiad u księcia. Sytuację z ubiorem dla artysty rozwiązał frakowy garnitur Stasia.
Pasował nieźle, byłem więc ocalony. Tego wieczoru odjechał Staś do In-nsbrucka. Zostałem z Milewskim. Porobiliśmy nazajutrz potrzebne spra wunki do toalety etykietalnej: kapelusz, białe rękawiczki i krawat. O 11-tej byłem u Brandta, gdzie mnie oglądano jak białego kruka. O 2-giej (nawet trochę przed) byliśmy z Brandtem, też zaproszonym, w pałacu księcia na Ludwigstrasse. Na wschodach spotkaliśmy kilkoro dzieci księcia Ludwika (syna księcia Luitpolda) żonatego z księżniczką d'Este.
Wprowadził nas stary służący w czarnych pończochach do salonu w sty lu empire, dość przybrukanego. Po chwili przyszedł Foh von Langelmantel, mój dobry kolega, ąuasi-kolega, ze szkoły Pilotego, następnie bar. Wolf-bechl, adiutant księcia, którego poznałem w atelier, kiedy towarzyszył księ ciu. Zapomniałem powiedzieć, że książę był u mnie dwa razy ostatniego miesiąca, drugi raz sam, bez adiutanta, na parę dni przed przyjazdem Stasia. Te dwie jednakże wizyty nie pozwalały mi się spodziewać być zaproszo nym na obiad.
Dalej weszła hrabianka Obersdorfer, dama honorowa księżniczki Teresy córki księcia, 50-letnia panna, czysty typ niemiecki, okrągła, uśmiechnięta, ró żowa na policzkach, w sukni ciemnozielonej w deseń, trochę wyciętej.
Nareszcie o 2-giej punkt otworzyły się podwoje i wszedł książę Luitpold z córką Teresą, a za nimi książę Arnulf, najmłodszy syn księcia w unifor mie pułkownika pierwszego pułku piechoty „Kónig".
Wszyscyśmy się zaczęli kłaniać, nie powiem jak kłosy pochylone na przemian wiatrem, ale jak kilka badylów nieskoszonych, zapomnianych na miedzy. Adiutant przedstawił nas z Langelmantlem księżniczce Teresie i ks. Arnulfowi. Ten najprzód przysunął się do mnie i zaczął rozmowę ogól nikową, badawczo patrząc mi w oczy. Wreszcie z lekka skłonił głowę, na co ja odpowiedziałem ukłonem. Zaraz nadeszła bona Tereski, panna po 30-ce, brzydka, zeschła, smutnego spojrzenia, ale poczciwego serca dama w sukni różowej jakby lukrowanej ciemnym aksamitem, zahartowanej ciemnymi kwiatami jedwabnymi, prawie dekoleter. Wypytawszy o kilka dat odnośnie mego pobytu w Monachium zaczęła rozmawiać o Włoszech, o różnicy Flo rencji i Rzymu dla malarzów. Stary książę też coś mówił i dał znać do obia du. Podał rękę córce. Arnulf pannie Obersdorfer. Brandt szedł z Langen-mantlem, a ja z Wolfbechlem. Przeszliśmy przez przedpokój, jakąś galerię oszkloną i coś jeszcze i weszliśmy do sali jadalnej w stylu gliptoteki, zi mnej, nudnej z fryzem jakimś antykowym pod sufitem. Siedziałem między Brandtem i Wolfbechlem, puściwszy zręcznie Langelmantla koło Arnulfa. Obiad był zwykły, hotelowo-tabletowy wina doskonałe. Rozmowa szła bez żadnej sztywności, swobodnie, jak w prywatnym towarzystwie.
Siedzieliśmy przy stole z godzinę. Potem znowu naciągnęliśmy rękawi czki, lokaje w białych łydkach podali nam kapelusze, a książętom i adiutan tom przypasali pałasze i tym samym sztychem i tymże szlakiem ruszyliśmy do pierwszego salonu.
Znowu szła rozmówka, stojąco tym razem. Rozmawiałem najdłużej ze starym księciem, poczem Arnulf podał rękę siostrze, za nim wyszła panna Obersdorfer, a książę zaprosił nas do swego gabinetu na palenie. Prowadził nas przez różne pokoje obszerne, bez królewskiego lukru urządzone, tak jak każdy zamożny człowiek mieć może.
Tu i ówdzie wisiały obrazy, ale nietęgie, z epoki bardzo smutnej tutej szej szkoły. Uderzył mnie portret króla Ludwika, ojca księcia, nie wiem czy jej roboty, pełen wyrazu i żywości twarzy, czym teraźniejsi Wittelsbachowie się nie odznaczają.
W gabinecie prosił książę, żeby „ablegen", więc pozdejmowaliśmy ręka wiczki i pokładli kapelusze. Strzelec odpasał księciu pałasz i każdy usiadł, gdzie chciał, nie czekając nawet na księcia, czego ja jednakże nie uczyni łem. Rozmowa szła bardzo miło i swobodnie, gadaliśmy o rzeczach śmiesz nych, a nawet tłustych. W gabinecie czekał, widać na poobiednią rozmó wkę, jakiś stary hrabia, któremu mnie przedstawiając baron Wolfbechl do dał na ucho „galbuż" [?], czemu naturalnie uwierzyłem, bo hrabia należał z innymi do słuchających i potakujących, książę zaś i ja z Brandtem do gada jących. Obadwąj książęta byli „zu grand tem[?]". Stary w mundurze jeneral-skim, młody, jak już mówiłem, w pułkownikowskim z massa orderów i gwiazd, to samo Wolfbechl. Brandt też ze znakami Franza Józefa, a Langelmantel przypiął naturalnej objętości order jakiegoś małego niemieckiego księstwa, w postaci słońca z promieniami ze złota i jaskrawą wstążeczką.
Przy obiedzie zwrócił tym uwagę Arnulfa i nawet Teresy. Ja jeden by łem bez niczego. Wracam jeszcze do gabinetu. Kiedy rozmowa szła w najle psze, przewraca się książę z fotelem na ziemię, ogromnego cybucha nie wy puszczając z ręki, adiutant i ów stary hrabia podbiegli, ale książę zręcznie sam się podniósł i jakoś do równowagi doprowadził, tylko z namową hra biego wsadził wypadłą nogę fotela w odpowiednie miejsce i śmiejąc się dalej gadał. Z tego co zrozumiałem, że to miało miejsce nie pierwszy raz. Około 5-tej wstał książę i dał tym znak do wyjścia i pożegnał się z nami serdecz nie.89
Wieczorem Władysław Czachórski był z Brandtem u Szer-nera na herbatce pożegnalnej, pierwszej jaką ich kolega przyjmował na nowym mieszkaniu (dotąd wykorzystywał do tego celu pracownię Brandta). Mile spędzili wieczór.
17 maja odjechał Milewski do Wiednia. Władysław i Stani sław Czachórscy odprowadzili go na kolej. W planach miał starania we Lwowie o poddaństwo austriackie, mając już pa szport zagraniczny od rządu rosyjskiego. Odetchnęli po jego odjeździe. Bo - jak pisał Władysław w Dzienniku - „Milewski tak już zdziwaczał na punkcie pańskości i imponowania lu dziom, że ciężko było z nim obcować".90 Skończył tymczasem artysta obraz dla Oemiego i 19 maja wraz bratem udał się na dworzec. Tu zjawili się oboje Brandtowie, żeby ich jeszcze po żegnać - bardzo to obu braci rozczuliło.
W wagonie było duszno i pełno. Jechało kilku Niemców i jakaś Francuzka, legitymistka, ustosunkowana z Froschdor-fem i z jakimś Francuzem wypędzonym z Republiki, osiadłym w Innsbrucku:
[...] zwąchali się prędko i zaczęli gadać na Republikę, potem ubolewali nad Alzatczykami tak prędko się germanizującymi, przy czym owa dama westchnęła i wskazała na Polaków tak twardych w stałości do swej narodo wości. Nie mogłem już wytrzymać i wmieszałem się w rozmowę. Byłaby może szła do białego dnia, ale dzięki Bogu konduktor przesadził nas do in nego coupe, gdzie siedział Turek w kuczki z synem, małym chłopczykiem po europejsku ubranym.91
20 maja obaj bracia byli już w Paryżu i zamieszkali w tym samym hotelu, który roku zeszłego wybrał artysta podczas pobytu we francuskiej stolicy z Kowalskim. Po obiedzie w re stauracji przeszli przez plac obok Teatru Francuskiego i obok Opery, „elektryką" wspaniale oświetlonej. Doszli do kościoła Val de Grace, obeszli dookoła. Drzwi były otwarte. Weszli. Pod kolumnadą przystanęli i podziwiali kolosalność budynku i kolumn, wysokich, olbrzymich drzwi, co razem wszystko w pomroce wieczornej jeszcze bardziej ogromem swym impo nowało, zwłaszcza Stanisławowi. Słuchali chwilę nabożeń stwa majowego. Jakiż to był spokój w porównaniu do życia, jakie wrzało na zewnątrz kościoła.92
Przeszli na Place de la Concord przez rue St. Honore, wró cili do Teatre Francais. Na placu dziwny widok przedstawiały fontanny, ziejące strumieniami wody. Wrócili znużeni do ho telu, Stanisław kompletnie oszołomiony.
W dniach następnych zwiedzili Muzeum Luwru, Luksemburg, Pałac Inwalidów z grobem Napoleona. Byli w Lasku Bulońskim, zwiedzili dużo, posiedzieli nieco w cieniu i przez Champs Elysais wrócili piechotą. Następny był park Tuille-ries, a potem katedra Notre Damę. Odwiedzili również wyści gi, gdzie podziwiali tory, ogród, ale na trybunach nie byli z uwagi na wysoką cenę biletów wstępu. Po pobycie w parku Trianon, urządzonym w stylu niemieckim przez Marię Anto ninę, gdzie Stanisław szkicował tarasy oraz główną fasadę od ogrodu, wrócili do Paryża.
W St. Denis znaleźli się po uprzednim spacerze wodnym Sekwaną. Wieczorem byli na występie tancerzy hiszpańskich, w Teatrze i w Wielkiej Operze na nieznanej operze Rossiniego. Z balkonu foyer mieli widok na plac, bulwary i zameczek. „Widok nowoczesnego miasta, jakiego i drugiego na świecie jeszcze nie ma" - zanotował artysta.
Byli w Wersalu cały dzień, ale to za mało! Zamek zwiedzili cały. Władysław zobaczył dużo nowych rzeczy, które dotąd by ły pozamykane, najciekawsze apartamenty Ludwika XrV, śli czne małe pokoiki, pełne światła, w słońcu, w całości dosko nale zachowane. Na głównym biurku stał za szkłem manu skrypt króla. Kaplicę królewską zobaczył po raz pierwszy.W St. Cloud rozkoszowali się parkiem i wspaniałym drze wostanem, który dawał im cień. Czas był przepiękny, po de szczu znowu pogoda. Aromat traw z pobliskich łąk i surowość lasu dawały powietrze nieporównywalne, „mitologiczne".93
Tu, w St. Cloud, Władysław przeprowadził, w aurze cu downego powietrza, rozmowę z bratem o jego uczuciu do Ja niny Niemojewskiej. Przedstawił bratu zastrzeżenia co do dalszej przyszłości, w razie dojścia mariażu do skutku. Stani sław przyznał w końcu rację zastrzeżeniom brata. Z St. Cloud statkiem wrócili do Paryża i tak skończyła się ich wycieczka, która pozostawiła na całe życie jak najmilsze wspomnienia.
Monachium powitało ich deszczem i zimnem, ale we włas nym, przytulnym mieszkaniu, brudne wydały im się podrzęd niejsze hotele Paryża. I tak Paryż, mimo wspaniałych pała ców, ogrodów, teatrów, oper, ustępował powoli

<