Nawigacja
Z NIELUDZKIEJ ZIEMI - 33 MIESIĄCE ZESŁANIA NA URALU - Wacław Jaroszyński

 


 

Opracowanie redakcyjne,
formatowanie i łamanie
s. Elżbieta Maria Płońska CR
Projekt okładki Edyta Filipczuk
Na okładce fot. Sylwia Brzostowska-Tarnowska
Tłumaczenie aneksu 2. z j. rosyjskiego
i konsultacja nazw rosyjskojęzycznych
Aleksander Iwaszczonek
Opracowanie komputerowe aneksów Stanisław Filas
© Copyright by Norbertinum 2010
ISBN 978-83-7222-424-8 ISSN 1508-7956
Sześćset dwudziesty czwarty tytuł Norbertinum
NORBERTINUM
WYDAWNICTWO - DRUKARNIA - KSIĘGARNIA
spółka z o.o.
ul. Długa 5, 20-346 Lublin
tel. 81 744 11 58 fax 81 744 11 48
norbertinum@norbertinum.pl
www.norbertinum.pl

 


 

ŻYCIORYS AUTORA


Wacław Jaroszyński urodził się 16 lipca 1919 roku w Górze Grabowcu (pow. Hrubieszów). W tym miasteczku ukończył w 1934 szkołę powszechną. Jego ojciec Michał zmarł w 1921. Matka Maria oddała w dzierżawę pozostałe 4 morgi pola i pracowała u bogatszych rolników, by wychować dzieci. Mały Wacław często pasał krowę - „żywicielkę" rodziny, przez co opuszczał zajęcia w szkole. Skrupulatnie nadrabiał zaległości, korzystając z notatek kolegi.
W klasie VT i VII był prymusem. Doświadczał opieki kierownika szkoły - Kazimierza Bednarza. Ponieważ chciał kształcić się dalej, przystąpił do egzaminów wstępnych do Gimnazjum im. Stefana Czarnieckiego w Chełmie. Wobec braku środków finansowych i rozpoznanej u matki choroby płuc nie mógł rozpocząć nauki w gimnazjum i powrócił do domu. Zakupił podręczniki z I klasy gimnazjalnej i podjął samokształcenie.
W okresie od roku 1935 do lutego 1938 pracował jako pomocnik laboranta w aptece w Grabowcu. Czytywał prasę o prawicowej orientacji, a także korzystał z bogatego księgozbioru Adama Brykalskiego. Następnie zatrudnił się jako ekspedient w Spółdzielni „Zwycięstwo" w Szystowicach koło Grabowca. Pracę tę przerwało wysiedlenie wioski Szystowice przez okupanta hitlerowskiego dnia 25 stycznia 1943 roku.
Uczestniczył w konspiracyjnym ruchu oporu, dostarczając komunikaty z nasłuchu radiowego. Zaprzysię-żono go w styczniu 1940. W organizacji niepodległościowej ZWZ-AK nosił pseudonim „Lis".
Do leśnego oddziału Armii Krajowej należał od początku maja 1943. Dowodził por. Kazimierz Wróblewski. Tam Jaroszyński odbył przeszkolenie wojskowe. Podczas przemarszów i potyczek wspominał przeczytane relacje z powstania w 1863 roku oraz świeższe -z okresu Legionów. Oddział Wróblewskiego wskutek trudności aprowizacyjnych i sanitarnych oraz akcji pa-cyfikacyjnych uległ rozwiązaniu 7 lipca 1943 roku.
Posiadając legitymację niemiecko-polską pracowni „Społem" zaopatrującej ludność Generalnej Guberni w żywność, w lipcu 1943 Wacław Jaroszyński znalazł zatrudnienie w Centrali Przesiedleńców Niemieckich w Zamościu. Został sklepowym w Spółdzielni Rolniczo--Handlowej w Skierbieszowie, jednocześnie utrzymując konspiracyjny kontakt z dowództwem rozwiązanego oddziału oraz wspierając go finansowo i rzeczowo.
Z powodu niebezpieczeństwa wykrycia przez Niemców tej działalności i groźby napadów bandyckich zmienił pracę i zatrudnił się w Cukrowni „Klemensów", a następnie w Wytwórni Win i Marmolady w Jatutowie koło Zamościa.
Zimą 1943/1944 i wiosną 1944 pośredniczył w kontaktach pomiędzy swym dawnym oddziałem a dowództwem rejonu AK Susiec. Komendantem tego rejonu był por. „Skała" - jego cioteczny brat. Pod dowództwem „Skały" przemycano i sprzedawano broń na terenie powiatu hrubieszowskiego.
Późną wiosną i latem roku 1944 Jaroszyński leczył się z choroby płuc i nie brał czynnego udziału w ruchu partyzanckim. W maju zakończył pracę w Wytwórni Win i Marmolady w Jatutowie. Po wyleczeniu znalazł zatrudnienie w Urzędzie Gminy Skierbieszów.
Tam też został aresztowany 6 grudnia 1944 roku i wywieziony do sowieckich łagrów na Uralu, skąd powrócił w listopadzie 1947. Zamieszkał w Zamościu przy ulicy Grodzkiej, dokąd sprowadził matkę. W grudniu tego roku podjął pracę w Powiatowym Zarządzie Drogowym w Zamościu, a w styczniu 1949 w Urzędzie Skarbowym w tym mieście.
Równocześnie od grudnia 1947 do 1950 kontynuował naukę w Liceum Ogólnokształcącym dla Dorosłych w Zamościu. W październiku 1950 podjął studia na Wydziale Prawa Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie, również pracując zarobkowo.
28 grudnia 1951 zawarł związek małżeński z koleżanką z liceum w Zamościu - Krystyną Puchałą. W małżeństwie narodziło się dwoje dzieci: syn Jacek (1954) i córka Maria Małgorzata (1957).
W sierpniu 1952 zamieszkał w Świdniku, znajdując zatrudnienie w Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego, gdzie przepracował 29 lat. Tytuł magistra prawa uzyskał 27 kwietnia 1959 roku.
Na terenie miasta Świdnik znany jest jako były radca prawny wytwórni opla oraz inicjator i współzałożyciel ogrodów pracowniczych, których areał wynosi obecnie ogółem około 50 ha. W 2004 - w 50-lecie istnienia Pracowniczych Ogrodów Działkowych w Świdniku jako pierwszy prezes z lat 1954-2004 został odznaczony pucharem.
Przez kilka kadencji sprawował funkcję przewodniczącego Zakładowej Komisji Rozjemczej w załatwianiu sporów pracowniczych z zakresu prawa pracy. Przez 40 lat był też kuratorem nieletnich.
We wrześniu 1971 roku Samorząd Robotniczy Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego w Świdniku nadał mu medal wybity z okazji XX-lecia istnienia zakładu za istotne przyczynienie się do jego rozwoju.
W 1989 roku Wacław Jaroszyński został odznaczony Krzyżem Kawalerskim Odrodzenia Polski. W 2005 uhonorowano go Krzyżem Zesłańców Sybiru - nowym odznaczeniem, nadawanym przez Prezydenta Rzeczypospolitej osobom więzionym po II wojnie światowej w obozach pracy na Syberii.
Wręczenia tego odznaczenia w dniu 10 listopada 2005 roku w świdnickim Urzędzie Miasta dokonał Waldemar Jakson - burmistrz Świdnika. Podczas uroczystości w imieniu grupy 22 Sybiraków przemawiał Wacław Jaroszyński jako były więzień GUŁ-agów i członek Związku Sybiraków.
Powiedział min.: „Ten krzyż będzie nam przypominał lata poniżenia i ciężkiej pracy w tajdze i kopalniach, [...] lata głodu i udręki. Ale będzie też nas napełniał chlubą i dumą. Zapewniam, że resztę naszego życia poświęcimy dla piękna i dobra Świdnika i kraju". (List gratulacyjny z okazji odznaczenia Krzyżem Zesłańców Sybiru - w aneksach.)
Wacław Jaroszyński jest autorem licznych artykułów w prasie dotyczących dziejów ziemi hrubieszowskiej i losów jej mieszkańców. Wydał także pozycje książko-
we: Siedem wieków Grabowca (Wydawnictwo Lubelskie, 1991), Łuny nad Huczwą i Bugiem. Walki oddziałów AK i BCh w Obwodzie Hrubieszowskim w latach 1939-1944 (jest współautorem wraz z Bolesławem Kłe-mbukowskim i Eugeniuszem Tokarczukiem; wydanie: Światowy Związek Żołnierzy Armii Krajowej Okręg Zamość, 1992), Władysława Czachórskiego żywot i sprawy (Wydawnictwo Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej, Lublin 2004).
Siedem wieków Grabowca jest to monografia osady gminnej Grabowiec w województwie zamojskim, jednej z najstarszych organizacji miejskich w Polsce. Książka wykorzystuje wiadomości zaczerpnięte z dawnych opracowań oraz zbiorów archiwalnych. Prezentuje w porządku chronologicznym kolejne etapy historycznego rozwoju Grabowca, wiele miejsca poświęcając również dziejom współczesnym - czasom II wojny światowej oraz Polski Ludowej.
Łuny nad Huczwą i Bugiem prezentują dzieje rejonu hrubieszowskiego podczas okupacji niemieckiej: sposób postępowania okupantów, pacyfikacje, walki partyzanckie, kształtowanie się oddziałów polskiej armii podziemnej, zmagania z ukraińskimi nacjonalistami. Pozycja zawiera także autentyczne relacje partyzantów i ich dowódców oraz osób wysiedlonych i poszkodowanych.
Władysława Czachórskiego żywot i sprawy to interesujące przedstawienie losów tego artysty-malarza i jego cieszących się ogromnym powodzeniem obrazów na barwnym tle życia artystycznego centrum Europy ostatnich dekad XIX i pierwszych lat XX wieku. Autor korzystał z dziennika artysty oraz jego korespondencji, sięgając również do monografii o nim i artykułów na ten temat. Czachórski, urodzony w Lublinie, studiował i mieszkał w Monachium, utrzymując kontakty z żywą w tym mieście kolonią artystów polskich. Okresy letnie spędzał w rodzinnym dworku w Grabowczyku - majątku leżącym niedaleko Grabowca.
Cała twórczość Wacława Jaroszyńskiego opiewa dzieje i piękno rodzinnych stron Autora i związanych z nimi ludzi.


"z nieludzkiej ziemi"

33 miesiące zesłania na Uralu 

 SPIS TREŚCI

I. Aresztowanie i przesłuchania 5
II. Droga w nieznane 9
III. „Na białe niedźwiedzie" 12
IV. Łagier Nagorna 17
V. Lagier Samoswiet 28
VI. Łagry Kruticha i Kostoucha 30
VII. Łagier Rież 41
VIII. Powrót do kraju 48
IX. Biała Podlaska 51
Życiorys Autora 54
Aneksy 60 

 


 I.
Aresztowanie i przesłuchania

W dniu 6 grudnia 1944 roku jako pracownik Urzędu Gminnego w Skierbieszowie udałem się do wioski Huszczka Mała celem sporządzenia umów z rolnikami na kontraktację płodów rolnych.
Przechodząc kładkę na Wolicy i idąc drogą w górę ku Huszczce, zetknąłem się z żołnierzem z jednostki wojsk wewnętrznych. Kilku z nich minąłem w leżącym za rzeką Zabytowie.
Żołnierz ten zapytał mnie ni stąd, ni zowąd, czy uznaję nową władzę, czy też trzymam z podziemnym kierownictwem. Z wypowiedzi mojej widocznie wywnioskował, że jestem zwolennikiem raczej tej drugiej orientacji, i doniósł o tym swoim przełożonym (grupie operacyjnej).
Ścigała ona byłych akowców, jak też przeprowadzała poszukiwania członków jednego z pułków II Armii Wojska Polskiego - żołnierzy, którzy zdezerterowali z tej jednostki.
Zaprowadzony do domu, gdzie kwaterowało dowództwo owej grupy, pod przymusem fizycznym, pod groźbą użycia kolb karabinów, podpisałem protokół zawierający treść rozmowy z owym żołnierzem.
Nie mogłem się wylegitymować zaświadczeniem o rejestracji wojskowej z sierpnia 1944 roku, na której stawiłem się w hrubieszowskim RKU, ani nie miałem przy sobie poświadczenia, że jestem pracownikiem urzędu gminnego.
Przetrzymano mnie w Huszczce Dużej, skąd wieczorem, podczas wyprowadzenia za tzw. „potrzebą", mogłem uciec. Jednak nie zdecydowałem się jakoś na to, mimo że znałem tamte tereny i ludzi.
Następnego dnia zawieziono mnie do majątku Ewusin, na południe za wsią Iłowiec. Tu wepchnięto mnie do piwnic pałacu. Znalazłem się w towarzystwie kilkunastu młodych jak i ja partyzantów.
Po upływie kilku dni nasza grupa powiększyła się nieco, między innymi o Rozwałkę z Maciejowa -człowieka nader wesołego usposobienia, sypiącego żydowskimi anegdotami.
Wzywani byliśmy na górę na przesłuchania. Prowadził je dość inteligentny oficer, bodajże żydowskiego pochodzenia. W stosunku do mnie taktyka jego polegała na tym, by „przeciągnąć" mnie na stronę rodzącego się ustroju.
Do tego kroku jego zdaniem predestynowało mnie moje pochodzenie społeczne, ponieważ mój dziad i pradziad byli małorolnymi rolnikami, dorabiającymi we dworze.
Wychowano mnie na historycznych powieściach Kraszewskiego i Sienkiewicza oraz na literaturze legionowej, a ojciec mój był ochotnikiem w Armii Hallera. Pamiętałem również wrzesień 1939 roku,szczególnie czas po 17 września, jak też taktykę dowódców sowieckich wobec oddziałów AK w Hrubie-szowskiem w sierpniu 1944.
Z tych przyczyn opierałem się teraz skutecznie takim agitacjom, nawet swoimi argumentami wprowadzałem w zakłopotanie oficera prowadzącego rozmowę. Nazwał on mnie Wernyhorą.
Pamiętam, że przez następne dni każdego ranka skoro świt strzegący nas żołnierze sprawdzali, czy znajduję się w piwnicy. Wraz z grupą załadowaną na samochody zawieziono mnie do Czartorii-Krzaków, ale tam prócz zbiorowej mogiły partyzantów po boju pod Świdnikiem niczego nie znaleziono.
Schwytano tylko dwóch młodych chłopców: Józefa Iwaninkę i Władysława Sochę, których przetrzymano kilka dni w Ewusinie i wypuszczono.
Okres przed świętami Bożego Narodzenia oraz, jak mi się wydaje, końca grudnia 1944 roku spędziłem w piwnicach Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Zamościu przy ulicy Żeromskiego. Przesłuchiwał mnie cywilny pracownik śledczy, noszący nazwisko bodajże Zawiślak.
Ten również, wzorem owego oficera z Ewusina, usiłował swoimi argumentami nakłonić mnie do przejścia na stronę władzy ludowej. Zabiegi jego spełzły na niczym, w następstwie czego powędrowałem do więzienia mieszczącego się przy ulicy Okrzei.
Sale więzienne przeładowane były zatrzymanymi. Przekrój społeczny aresztantów prezentował się dość szeroko: od pracowników administracji majątków ziemskich (zarządcy, leśnicy, pisarze) po dowódców niższego szczebla tak ze strony Armii Krajowej, jak i Batalionów Chłopskich.
Dni upływały nam na rozmowach i dzieleniu się uwagami na temat przesłuchań, jak też komentarzami odnośnie do sytuacji w terenie.
O tej sytuacji mówili świeżo przybyli do więzienia, a nawet czasem strażnicy więzienni.

II.
Droga w nieznane

21 stycznia 1945 roku przebywałem w zamojskim więzieniu przy ulicy Okrzei. Tego dnia obudzono nas przed świtem. Poczęto nas wpychać do stojących w pobliżu samochodów ciężarowych, czemu towarzyszył oślepiający blask reflektorów ustawionych na ulicy przed gmachem więzienia i gęsta obstawa strażników więziennych. Zabrano nas w sumie kilkudziesięciu więźniów.
Dokąd nas powiozą? Chyba nie do Warszawy, którą czas najwyższy uwolnić z rąk niemieckich, do czegośmy wszyscy się rwali. Jednak Warszawa jest już podobno wolna.
Świta. Rusza kolumna samochodów, na każdym z nich po trzech żołnierzy z Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Kierunek jazdy - Lublin. Dojeżdżamy do połowy drogi między Zamościem a Lublinem -las po obu stronach szosy, przed Łopiennikiem.
Przekazany szeptem i wyrażony domyślnym gestem ręki pomysł ucieczki z samochodów jakoś u współtowarzyszy nie znalazł oddźwięku. Minęło kilka minut i las się skończył, a zaczęła się otwarta przestrzeń.
Jesteśmy w Lublinie na dworcu kolejowym. Wokół stoi gęsty kordon żołnierzy KBW. Wpędzają nas do towarowych wagonów. Pojawiają się nowi więźniowie z różnych stron województwa.
W wagonie mieści się po około 30-40 osób. Do wagonu, w którym się znalazłem, prócz nas - około dwudziestu z zamojskiego więzienia, doszło tyluż nowych.
Ci nowi - z Rozkopaczewa, Ludwina, z Lubartowa i okolic są to młodzi chłopcy o sypiącym się wąsie. Ich nazwiska to: Aftyka, Kusyk, Karwacki, To-boła, Sternik, Kępa, Kotlarz, Paśnik. Inne nazwiska dopiero później utrwalą się w pamięci.
W przeciwieństwie do naszej, zamojskiej grupy, wśród której są nauczyciele, lekarze, leśnicy, urzędnicy z cukrowni, ci nowi to przeważnie wiejscy chłopcy, nieco nieśmiali. W wagonie zajęli zwarte miejsce obok nas, a nie pośród naszej gromady.
Lokomotywa ruszyła, ciągnąc za sobą sznur towarowych wagonów, a w nich nas - uczestników walk partyzanckich, gotowych wyzwalać Warszawę. Chcieliśmy jak najprędzej uwolnić ją od śmiertelnego wroga, dla którego czas pożerania milionów ofiar naszego narodu zbliżał się ku końcowi.
Jeszcze przed wywiezieniem, w zamojskim więzieniu napisałem artykuł - apel, który odczytałem wśród nas - akowców. Mówiłem w nim, że nadeszła chwila generalnej pomsty na ciemiężycielu. Wszak pod Stalingradem narodził się „mściciel" ujarzmionych narodów słowiańskich i z niespotykaną dotąd siłą zaciska swoje kleszcze na słabnącym i cofającym się najeźdźcy.
Pomimo tej naszej gotowości i deklarowanej chęci do dalszej walki z nim - dokądś nas teraz wiozą. Ale dokąd?
Lokomotywa skierowała się ku wschodowi. Z tego wynika, że nie my będziemy wroga dobijać! Mijamy Minkowice, Dominów, Jaszczów, Trawniki, Rejowiec, Chełm - a więc nie kierujemy się na zachód, lecz na wschód - „na białe niedźwiedzie"! Na myśl o tym serce ściska lodowaty chłód. Mijamy Dorohusk.
Wielu z nas, mając pełną świadomość, dokąd nas wiozą, szuka skrawków papieru. Na bibułce papierosowej wyproszonej od palącego kolegi wypisuję swoje imię, nazwisko i miejscowość, skąd pochodzę, wraz z dopiskiem, dokąd jedziemy. Ten „list" wyrzucam przez szparę w drzwiach wagonu.
To samo czynią inni. Po przejechaniu mostu na Bugu konwojowanie nas przejmują „krasnoarmiejcy"...


Całość - plik pdf >>2,8MB