WARTO PRZECZYTAĆ

W ciągu ostatnich dekad żyliśmy w oczekiwaniu czegoś fatalnego, jakiegoś nieodwracalnego i decydującego Wydarzenia. Być może tym Wydarzeniem będzie właśnie epidemia koronawirusa. Za wcześnie jest jeszcze na szczegółowe wnioski, ale mamy już za sobą osiągnięcie punktu bez odwrotu w ramach niektórych procesów zachodzących w geopolityce i ideologii.

Po pierwsze, epidemia koronawirusa jest końcem cywilizacji. Społeczeństwo otwarte to zaraza. Ci, którzy chcą likwidacji granic, przygotowują grunt pod totalne unicestwienie ludzkości. Można się z tego śmiać, lecz ludzie w białych, przeciwwirusowych kombinezonach powstrzymają te uśmieszki. Ratunkiem może być wyłącznie zamkniętość. Zamkniętość we wszystkich wymiarach – granic, gospodarek, zaopatrzenia w towary i żywność. Johann Fichte nazwał to „zamkniętym państwem handlowym”. Powinniśmy zlinczować George’a Sorosa, a Fichtemu stawiać pomniki. To lekcja pierwsza.

Po drugie, koronawirus zamyka epokę liberalizmu. Liberalizm sprzyja we wszystkich wymiarach rozprzestrzenianiu się wirusa. Żąda likwidacji wszystkich odmienności. Liberalizm jest sam wirusem. Za jakiś czas liberałów porównywać będzie się z „zainfekowanymi”, zarażonymi „maniakami” wzywającymi do tańców i zabaw pośród wybuchu dżumy. Liberał jest nosicielem i apologetą koronawirusa. Szczególnie, jeśli okaże się – a ku temu wszystko zmierza – że wirus został wyprodukowany jako broń biologiczna w „twierdzy liberalizmu”, czyli w Stanach Zjednoczonych. Lekcja druga: liberalizm zabija (liberalism kills).

Po trzecie, kardynalnie zmieniają się kryteria sukcesu i osiągnięć państw i społeczeństw. W starciu z koronawirusem nie uratuje nas chińskie bogactwo, europejski model socjalny czy brak polityki społecznej Stanów Zjednoczonych, które mają za to największy potencjał militarny i finansowy. Nie będzie tu pomocny nawet irański model hierarchiczno-duchowy. Koronawirus ściął wierzchołek cywilizacji – ropę naftową, finanse, wolny handel, rynek, całkowitą dominację Rezerwy Federalnej… Światowi liderzy są bezsilni. Na pierwszym planie są już całkiem inne kryteria:

- posiadanie antywirusa;
- umiejętność zagwarantowania warunków życia dla siebie i bliskich w warunkach maksymalnej zamkniętości.

Wszystko to oznacza przewartościowanie wszystkich wartości. Szczepionkę mają zapewne ci, którzy wirus stworzyli, ale nie jest ona żadnym rozwiązaniem. Tymczasem zamkniętość i przejście do samowystarczalności to coś, co leży w zasięgu bardzo wielu. Niezbędna jest jednak do tego wielobiegunowość. Niewielkie gospodarstwa i wymiana towarowa okażą się zbawienne w warunkach całkowitego krachu wszystkiego.

Cóż zatem, zgodnie z logiką, powinno nastąpić po triumfalnym przejściu koronawirusa przez całą planetę? W optymistycznym scenariuszu – pojawienie się kilku względnie zamkniętych stref-cywilizacji, wielkich przestrzeni na świecie, a w pesymistycznym – scenariusz „Mad Maxa” i „Resident Evil”. Na naszych oczach obrazy z rosyjskiego serialu „Epidemia” stają się rzeczywistością.

Bogowie zarazy

Zaczynam rozumieć, dlaczego w niektórych społecznościach czczono i oddawano pokłony bogom zarazy. Przejście zarazy pozwala całkowicie odnowić życie społeczeństwa. Epidemia nie kieruje się żadną logiką, nie szczędzi ani znanych, ani bogatych, ani tych mających władzę. Unicestwia wszystkich bez różnicy i przywraca ludzi do stanu prostego faktu istnienia. Bogowie zarazy są najbardziej sprawiedliwi. Pisał o tym, porównując z zarazą teatr, Antoine Artaud. Według niego, celem teatru jest z użyciem najokrutniejszych nawet metod przypomnienie człowiekowi tego, że istnieje tu i teraz, o czym tak uparcie i nachalnie stara się on zapominać. Zaraza jest zjawiskiem egzystencjalnym. Grecy nazywali Apollona Królem Myszy i przypisywali mu moc przenoszenia zarazy za pomocą strzał. Od tego właśnie, jak wszyscy wiedzą, zaczyna się „Iliada”.

Co zrobiłby Apollon, gdyby zobaczył współczesną ludzkość – bankierów, blogerów, raperów, posłów, pracowników biurowych, migrantów, feministki? Co? Pokazuje to mniej więcej film Luisa Bunuela „Anioł zagłady”. Tak kończy się świat

Nietrudno wyobrazić sobie jeszcze bardziej apokaliptyczną naturę epidemii, zakładając celowe użycie wirusa przez Zachód przeciwko geopolitycznym przeciwnikom (świadczyłyby o tym wydarzenia w Chinach i Iranie, lecz przeczyłby przypadek Włoch i pozostałych krajów), lub nawet początek zamierzonego w wąskim kręgu zaopatrzonych w antidotum procesu zagłady zbędnych miliardów spłodzonych w warunkach „postępu” i „społeczeństwa otwartego”. W takim przypadku „bogami zarazy” byliby konkretni przedstawiciele światowej elity finansowej, już dawno uświadamiającej sobie „granice wzrostu”. Również w takim przypadku – szczególnie, jeśli jest to dopiero próba przed prawdziwym globalnym ludobójstwem – ci, którzy stwarzają pozory odpowiedzialności za społeczności ludzkie, w rzeczywistości nie są tymi, za kogo się podają.

Liberalizm stanowi przyczynę masowej zagłady, taką, jaką była kolonizacja i rozpowszechnienie wśród całego gatunku ludzkiego standardów współczesnej cywilizacji zachodniej. Globalne elity i ich lokalne marionetki być może liczą na przeżycie, mając szczepionkę, ale coś pozwala domyślać się tu pewnego podstępu. W końcu wirus może zachować się nieprzewidywalnie, procesy, które zaczną się w istniejącej cywilizacji, a nawet pojedyncze, nieprzewidywalne i spontaniczne zdarzenia mogą doprowadzić do klęski starannie przemyślanego planu.

Być może światowa gospodarka nie rozsypie się w ciągu kilku miesięcy, ale docelowo tak się właśnie stanie. Wszystko to, co ludzie uważają za „stabilne” i „godne zaufania”, okazuje się iluzją. Koronawirus pokazuje to jasno i wyraźnie. W rzeczywistości wystarczy logiczna kontynuacja obecnych procesów, by przekonać się, że właśnie kończy się świat, przynajmniej ten, który znaliśmy. I pojawiają się pierwsze kontury czegoś nowego.

Materia w niebezpieczeństwie

Ciekawe, że równolegle z koronawirusem, który stał się w pewnym sensie podmiotem cywilizacji, w środowisku naukowym zaczęła się dyskusja o „bańkach nicości” (bubbles of nothing) nawiązująca do niektórych hipotez znanego fizyka Edwarda Wittena, jednego z głównych teoretyków „superstrun”.

Według założeń współczesnych fizyków, „bańki nicości” mogą powstać z „fałszywej próżni”, to znaczy próżni, która nie osiągnęła punktu stabilności, lecz jedynie tworzy takie pozory. W świecie dziesięciowymiarowym (z czterema tradycyjnymi wymiarami i dodatkowymi sześcioma oznaczonymi w wyniku kompaktyfikacji) takie „bańki nicości” są całkowicie realne. Jeśli zaistnieją, mogą one wessać w nicość całe galaktyki, a nawet połknąć Wszechświat. Te wiry niestabilnej próżni tworzą niesamowite wrażenie. Tutaj też, jak w przypadku koronawirusa, mówią, że „nic strasznego się nie dzieje, wszystko jest pod kontrolą”; przedstawiciele nauki akademickiej uspokajają nas, że prawdopodobieństwo pojawienia się „baniek nicości” jest śmiesznie niskie.

Wydaje mi się, że tak nie jest. Że, przeciwnie, jest ono całkiem duże. Współczesny świat jest właśnie w dużej mierze taką ciągle rosnącą „bańką nicości”, pochłaniającą sensy i rozpuszczającą byt. Jej najbardziej jaskrawym przejawem są właśnie liberalizm i globalizacja. Koronawirus też jest „bańką nicości”.

Ciekawa jest sama natura (nienawidzę tego pojęcia, nic bardziej bezsensownego niż wyrażenie „natura”) wirusa. Jest czymś pośrednim między organizmem żywym – ma DNA i RNA – a minerałem (nie ma komórek). Najbardziej jednak przypomina sieć neuronową lub nawet sztuczną inteligencję. Niby jest, niby go nie ma; niby żyje, niby jest martwy… Tak właśnie wygląda „niestabilna próżnia” tworząca „bańki nicości”.

Uznajemy, że próżnia we Wszechświecie jest ustabilizowana, że przeszła już cały możliwy cykl entropii. A być może ona tylko taką udaje… Gdy słyszymy historie o rynku w Wuhan, wyobrażamy sobie walkę nietoperzy z jadowitymi wężami, porażających się wzajemnie zarazą i zabójczymi strzałami niebytu mikroskopijnych wymiarów w kształcie korony, nie sposób nie pomyśleć o „bańkach nicości”. Podobne uczucie mamy, gdy obserwujemy doniesienia o spadku cen ropy i spadkach indeksów giełdowych. Nawet wojny – z ich całą konkretnością i egzystencjalnym pobudzeniem – nie uratowały się przed atakiem nicości; motywy współczesnych wojen do tego stopnia ugrzęzły w materialnych, finansowych, naftowych i korupcyjnych interesach, że zanikła ich pierwotna czystość bezpośredniego, prostego spotkania ze śmiercią. Służą one dziś „bańkom nicości”, wypełniając ich rozkazy i wiodąc do totalnego unieważnienia wszystkiego.

Zaraza jako Wydarzenie

Czy można liczyć, że jeśli ludzkość poradzi sobie z koronawirusem, wyciągnie prawidłowe wnioski: wycofa się z globalizacji, porzuci liberalne przesądy, zatrzyma imigrantów, skończy z wyzywającymi nowinkami technicznymi pogrążającymi ludzi coraz głębiej w nieskończonych labiryntach materii? Jest całkiem oczywiste, że nie. Wszyscy niezwłocznie wrócą do starych nawyków. Bez mrugnięcia okiem, nie zdążywszy jeszcze pochować wszystkich trupów.

Jak tylko – jeśli tak się stanie – rynki znów ożyją i Dow Jones dojdzie do siebie, wszystko wróci na stare koleiny. Naiwni są ci, którzy myślą, że będzie inaczej. Co to jednak oznacza? To, że epidemia jako Wydarzenie zostanie zredukowana do przykrego nieporozumienia. Nikt nie zrozumie sensu przyjścia bogów zarazy, nikt nie zastanowi się nad „bańkami nicości”. A to oznacza, że wszystko będzie się powtarzało aż do osiągnięcia punktu bez odwrotu. Jeśli z uwagą popatrzymy na bieg czasu, punkt ten osiągamy właśnie teraz.

prof. Aleksandr Dugin
geopolitica.ru
tłum. Mateusz Piskorski
Myśl Polska, nr 13-14 (29.03-5.04.2020)